kleń

Wakacyjne opowieści (część 3)

Bardzo dziwna była to wyprawa. Dziwna z tego względu, że pogoda strasznie nie dopisuje ostatnio, a klenie zachowują się jak … nie klenie.
Nad rzeką jestem po godzinie osiemnastej. Planuję krótkie połowy tutaj i na odcinku parkowym. Pogoda jest do bani, więc nikt nie powinien mi przeszkadzać w połowach. Jako że mam mało czasu wchodzę swoimi woblerami od razu po nawisy. Nie bawię się, więc i oczekuję natychmiastowych efektów. Efekty są i w pierwszej półgodzinie łowienia mam ładne huknięcie i klenia na haku. Kleń jak to kleń wykorzystuje siłę nurtu i od razu chce mi się wpakować w przybrzeżne zawady. Odciągam go przezornie od korzeni i podciągam pod swoje stanowisko. Pod holowuję go 2-3 metry ode mnie i nie dowierzam w to co zobaczyłem.
Widzę jak obok holowanego klenia płynie jego dużo większy kolega i próbuje mu wyszarpać przynętę z pyska! Nie wierzę w to co zobaczyłem. Rozumiem takie zachowanie okoni, ale kleni??
Opóźniam celowo hol i przy brzegu, gdzie chcę podebrać klenia obserwuję to zdarzenie jeszcze raz i to dużo dokładniej. Faktycznie kleń zachowuje się jak okoń i widać to jak na talerzu – próbuje wyszarpać przynętę z pyska pobratymca. Doholowuje klenia do płaskiego brzegu, gdzie mam zamiar go lądować wyślizgiem i w tym momencie kleń którego oceniam na około pół metra odpływa spłoszony moją osobą.
Mojego klenia szybko mierzę, robię mu fotkę i go wypuszczam. Miał 40 cm. Po tym zdarzeniu nic więcej się nie wydarzyło. Jadę, więc na parkowy odcinek River Gade. Zaczynam od zakola koło trzeciego mostu. Mam mało czasu, więc wchodzę w łowisko większymi woblerami i szukam większego klenia. O zmierzchu nie ma sensu już łowić na „rodzynki „. Nie ma jednak żadnych brań.
Dochodzę szybko do zakrętu przed prostką. Wierzę w to miejsce i po raz kolejny mnie nie zawodzi. Tym razem łowię ładnego okonia.
Pasiak jest piaskowo ubarwiony i mierzy 30 cm. długości.

Niedziela

Na łowisku jestem o wschodzie słońca. Jest to moim zdaniem idealna pora na grubą rybę, tym bardziej, że zauważyłem, że Angielskie klenie i okonie jakoś nie mają ochoty współpracować przed wschodem słońca, kiedy jest zupełnie ciemno. Z jednej strony to dobra wiadomość, bo nie trzeba być na rybach godzinę przed wschodem słońca i co za tym idzie wstawać tak wcześnie, a z drugiej strony to jest i źle. Muszę powiedzieć, że ja kocham te świty, kiedy wszystko budzi się do życia, kiedy wszystko jeszcze ciemne, ale już nabiera kolorów wśród czerwono-żółtawej poświacie nieba.
Kocham te brania jeszcze po ciemku i te emocje, bo ryby nie widać. Ale na to muszę poczekać jeszcze jakiś czas… jak odwiedzę Polskę. Po uzbrojeniu kija zaczynam ostrożne podchody w kierunku łowiska. Będę łowił u ujścia River Gade od strony Grand Union Canal, więc mam słońce za plecami. To powinno wzmóc moje podchody i tak jest w rzeczywistości. Chowam się z krzakiem i wykonuję kilka kontrolnych rzutów moim nie zawodnym Dorado. Przy moim brzegu rzeka tworzy mało atrakcyjne zastoisko z miękkim dnem, ale kilka metrów dalej w stronę drugiego brzegu zaczyna się już ciekawa rynna w nawisami przybrzeżnych drzew.
Wiem, że tam są klenie, więc rzucam nieco w górę rzeki między nawisy i pozwalam coblerowi wpłynięcie pod właściwy nawis z ładną rynną poniżej.

Są pierwsze brania, ale to drobne klenie. Czyli to nie jest to czego się spodziewałem. Miałem nadzieję zaskoczyć te ryby właśnie takim ustawieniem, ale nic z tego.
Widocznie krótka prezentacja woblera nie wabi dzisiaj większych kleni. Już porządnie się rozwidniło. Idę pod największy nawis na drugim brzegu. Tu mało kto łowi, bo miejsce jest trudne, żeby postawić feddera, a już o spławiku można zapomnieć. Dobrze, że Anglicy nie łowią tak namiętnie metodą spinningową jak Polscy wędkarze.
Najpierw obławiam teren powyżej nawisu. To miejsce, gdzie dno opada nieznacznie i tworzy płań głęboką na jakieś 80 cm. To miejsce już „trzyma” grube klenie. Tylko czekam na uderzenie półmetrowego klenia. Mój największy z tego miejsca miał prawie pół metra. Brakowało mu tylko dwóch centymetrów. Tą bankówkę zacząłem obławiać oczywiście płytką schodzącym Dorado. Po kilku rzutach zmiana na wściekle wyglądającego i chodzącego „Górala”. Nic. Potem „Gębala” o długości 6 cm. Może większa przynęta skusi jakiegoś prosiaka. Niestety półgodziny spędzone w jednym miejscu nie przynoszą zamierzonego rezultatu. Przechodzę za główny nawis i łowię w rynnie obławianej wczesnym rankiem.
Kilka rzutów i na „Górala” mam ładne uderzenie. Wreszcie kleń i to do tego ładny kleń!
Nie daję mu chodzić za dużo w tej rynnie i wyciągam go siłą na brzeg. Robię mu fotkę mierzę go tradycyjnie i wypuszczam. Miał 43 cm.

Przenoszę się na Grand Union Canal. Ten odcinek przy ujściu River Gade przy Cassiobury Park jest w/g mnie bardzo ciekawy. Oczywiście oceniłem to po bieżnie po obserwacji zewnętrznej, ale coś w tym musi być. Brak wyraźnych betonowych brzegów po obu stronach, duże zalesienie terenu sprawia, że czuję się prawie jak w Polsce.
Omijam kilka łodzi zacumowanych do brzegowych „dziwnych” pirsów i łowię. Po półgodzinie mam wreszcie pierwszego klenia. Ładnie walczy mimo swoich trzydziestu kilku centymetrów.
Już na brzegu robię mu fotkę i wypuszczam go delikatnie. Teraz zaczynam robić eksperymenty z woblerami. Co kilka rzutów zakładam nowy model i obławiam łowisko. Po jakimś czasie przy wyciąganiu woblera z wody zauważam okonia, który odprowadził mi przynętę pod sam brzeg. Jego wielkość mnie przeraziła!!! Mój rekord życiowy byłby na pewno pobity. Ten garbus miał na pewno około pół metra

Po tym zdarzeniu notuję jeszcze trzy odprowadzenia okoni w przedziale od około trzydziestu pięciu do na pewno czterdziestu centymetrów!!! Nie posiadam dzisiaj miękkich przynęt na pasiaki, więc daję sobie spokój i obiecuję sobie, że odwiedzę ten odcinek jeszcze w następnym tygodniu. Może w pełnym uzbrojeniu będę miał szansę z tymi trudnymi okoniami. Zobaczymy…

Niedziela

Kolejna wczesno-poranna wyprawa.
Tym razem lepiej wykorzystuję czas i zjawiam się dużo wcześniej na łowisku. Jestem grubo przed świtem i mam przynajmniej czas na przygotowanie sprzętu, rozstawienie pudełek w kamizelce, plecaku, tak, żeby wszystko było pod ręką i nie przeszkadzało swoimi gabarytami.
Nikt nie mówił, że spinning, nawet ten weekendowy będzie lekki. Zaczynam jeszcze przed wschodem słońca. Obławiam ujście rzeki do kanału „Gębalą” o długości 6 cm. Wobler ten ma agresywną akcję i jest na pewno widoczny w ciemnościach. To bardzo ważne o tej porze dnia lub jeszcze nocy jak kto woli.
Do wschodu słońca nic się nie dzieje. Woda jest jakby martwa. Jedynie co nietoperze mi dokazują. Naprawdę trzeba uważać, żeby jakiegoś nie trafić przynętą. Trochę ich tutaj dużo jest, mam nadzieję, że to nie są wampiry. O wschodzie słońca przenoszę się na River Gade. Cały czas obławiam przyujściowy odcinek rzeki od strony kanału. Rzucam pływającym „Dorado” pod drugi brzeg w okolice nawisów i pozwalam coblerowi wpłynięcie pod nie. Jest tam rynna, więc spodziewam się brania ładnego klenia w każdym momencie. W przeciągu około piętnastu minut łowię dwa małe klenie mierzące 25 cm. i 27 cm. Większego klenia nie widać, więc uderzam na główny nawis kasztanowca. Po dotarciu na miejscówkę maskuję się za drzewem i rozpoczynam łowienie. Pierwszy rzut idealnie między gałęzie. Pozwalam jeszcze przynęcie wpłynąć pod nawis i rozpoczynam ściąganie. Mam uderzenie! Niestety puste. Ale to było takie chytre uderzenie, chytre i dość mocne.
Typowe dla dużego klenia.
Ponawiam rzuty. Kolejne walnięcie!!!
Jest!!! Ale duży. Kij wygięty po rękojeść i nic nie mogę zrobić… Po chwili niestety schodzi… Niech to szlag!!
Jakoś nie wierzę w kolejne brania w tym miejscu, ale nie daję za wygraną i nauczony byciem upartym ponawiam rzuty woblerem.
Modlę się o branie. Modlę się dosłownie i w przenośni. Modlę się o grubego pięćdziesiątaka, o klenia na ponad dwa kilo. Może to dzisiaj???
Kolejne uderzenie!!!
Ale takie dziwne. Nie mocne Wiślane, ale takie jaziowe przytrzymanie. Tępe i mocne.
Mam go na kiju!! Tym razem może się uda. Do trzech razy sztuka. Kleń odjeżdża na świszczącym hamulcu w dół rzeki pod nawis tam, gdzie zawsze przebywał i gdzie zawsze się chował w chwili zagrożenia. Nie mogę mu pozwolić na takie harce, bo to może się źle skończyć. Ciągnę, więc go na ile pozwala mi mój kij i powoli udaje mi się go wydostać.
Mam go przy brzegu…
Lecz kleń jak to kleń, jest czasami nie zmordowany. Musi jeszcze kilka razy odjechać zanim się podda.
Jest piękny i już gruby. Pewnie intensywnie się odżywia przed zimą. Ma 46 cm. Delikatnie wypuszczam go do wody i czekam, jak odpłynie.
Po tym kleniu lecę na kanał na okonie.

Mam przecież taki odcinek, gdzie są te trudne rybska, które za nic w świecie nie dają się złowić. Dzisiaj jestem nie przygotowany na okoniowi wojnę, ale za tydzień na pewno się do niej przygotuję.
W tym dniu tylko pobieżnie obłowię teren.
Może się uda. Czasami i ja mam szczęście. Rozpoczynam zaraz za łodziami mieszkalnymi. Ich mieszkańcy jeszcze śpią, więc poruszam się cicho. Łowię oczywiście woblerami, mam w zanadrzu gumowe żabki. Właśnie na taką żabkę łowię w tym dniu okonia. Nie jest rekordowy, ale to jest typowy piękny garbusek.
Miał 35 cm.
Może za tydzień będą kilogramowe okazy …

Przemek Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *