klen

Zimne klenie (część 1)

Pierwsza wyprawa po przyjeździe z polskich łowisk musi być udana – myślę sobie i stwierdzam, że złą passę trzeba dzisiaj przełamać.
Mam do tego dobrą okazję mimo tego, że klenie na przełomie późnej jesieni nawet w Anglii nie są łatwym kąskiem.
Jadąc na łowisko obieram taktykę i nie będę przebierał w wymysłach. Wędrówkę kleni na River Gade i Grand Union Canal od wiosny do zimy mam rozgryzioną niemal do perfekcji, więc nie muszę szukać ryb.
Oczywiście złośliwy „diabełek” zawsze coś mi zwymyśla i podsunie jakiś pomysł, który oznacza tylko jedno – mianowicie zboczenie z obranej ścieżki i szukanie czegoś nowego.
Tym razem skręcam nad River Gade.
– Co ja tutaj robię ?! – myślę. Woda po kolana, dosłownie kryształ. Zero pokarmu w postaci drobnicy i ta „gołoledź” wokół.
Mlaskam coś pod nosem i niechętnie rozkładam spina. No cóż, kusiciel skusił, więc mam co chciałem.
Ten odcinek obławiam ekspresowo. Szukam żerującej ryby, która, jeśli tutaj będzie to i tak weźmie.
Z „zimnym kleniem” jest jak z wygłodniałym szczupakiem. Jeśli ma ochotę na coś dobrego to weźmie bez żadnych oporów.
Napisałem coś dobrego…
Właśnie. Dobór przynęty w czystej wodzie to podstawa sukcesu i obok niewidzialności to połowa sukcesu.
Mam w swoim pudle wiele dobrych wabików i będę polegał na tych sprawdzonych. Wiem, że po części robię błąd, bo nie sprawdzam najnowszej kolekcji Dorado na klenio-jazie, ale dzisiaj mam lenia i łowię po swojemu.
Wędkarski Bóg kiedyś wleje mi za taką pasywność.
Zaczynam

Idzie mi jak po grudzie. Przenosiny z nad Wisły na mały River Gade musi odbić się w celności rzutów i w ogóle w motywacji. Na początek łowię małego klenika. Mały drań wziął na moje ulubione Dorado.
Mimo słabego zapięcia nie spadł z haka. Kolejne rzuty i nie ma w ogóle kontaktu z czymś co żyje.
Krótką prostkę do mojego magicznego „dołka „pokonuję błyskawicznie. W polaroidach nie zauważam śladu niczego żywego. Dochodzę do mojego ulubionego miejsca na tym odcinku rzeki.
Na początku klękam za drzewem i obserwuję wodę.

Ciekawe czy klenie tutaj będą?? Niestety siedzę tutaj już około piętnastu minut i nic nie widzę. Czyli definitywnie jest już w kanale. W 100% składzie!!!
Zwijam sprzęt i jadę na moje” bankówki „w okolice The Grove Hotel. Tam będzie na pewno cicho i spokojniej.
Na miejsce dojeżdżam około 14 lokalnego czasu. Zaczyna lekko mżyć. Oby się nie rozpadało na dobre. Nie mam płaszcza, a w tym roku jestem wyjątkowo mało odporny na tutejsze wirusy.
Rozpoczynam przed prostką i liczę na okonie. Widzę w oddali drobnicę, więc mam szansę na pasiastego. Niestety nie mam kontaktu z okoniem. Podchodzę do prostki.

Będzie ciężko. Na wodzie leży jeszcze dość duża ilość tegorocznych liści. Każdy spinningista wie co to oznacza… Szkoda gadać…
Zaczynam eksperymenty z woblerami. W przerwie między wobkami zapinam moją ulubioną gumową zieloną żabę Mannsa. Mimo, że jest gumowa wygląda jak żywa. Kolejne zmiana przynęty. Zapinam kolejne Dorado. Podchodzę do nowego miejsca. Pierwszy rzut i mam mocne branie klenia. Lubię te jego błyskawiczne odjazdy zaraz po braniu. Rewelacja! Nie ma podbieraka, więc ląduję rybę za dolną wargę. Krótka sesja zdjęciowa, mierzenie i do wody… Miał 49 cm. Jak blisko było do rekordu…

Kolejny rzut. Branie! Mam!!! Kij wygięty po rękojeść, kołowrotek oddaje żyłkę równym tempem…
Zdaję sobie sprawę, że mam klenia życia. Bez kłamstwa. Wiem, że to właśnie on. Nie ma sześćdziesięciu centymetrów, ale na pewno ponad pół metra. Jego odjazdy na przykręconym hamulcu są rewelacyjne i wolne. Aż strach… Mam go przy brzegu. Zapięty jest za skórkę, więc wiara powoli mnie opuszcza. Dwa podebrania piekielnie silnej ryby nie przynoszą żadnego efektu. Trzecie podejście i mam go w ręku. Niestety kleń walczy do końca i wyślizguje mi się ze zmarzniętej dłoni. Klęczę nad miejscem, gdzie jeszcze przed chwilą był kleń i nie mogę uwierzyć. A było tak blisko.
Na angielskim niebie przetaczają się ołowiane chmury. Długo myślę nad dzisiejszą wyprawą, czy iść, czy to, czy tamto. Wreszcie się przełamuję, ubieram się jak trzeba, pakuję plecak, zapominam oczywiście znowu zabrać podbierak i w drogę. Wyjeżdżam ze spokojnych osiedli na otwarty teren i dowiaduje się za własnej skórze co to znaczy wiatr w grudniu. Ale wieje. I ten ziąb, który jest potęgowany przez wiatr.
Nie ma lekko.
Dojeżdżam nad rzekę. Dzisiaj kopiuję plan z zeszłej wyprawy. Eksperymentów z nowymi łowiskami nie będzie z jednego względu, łowię w godzinach południowych i nawet w tak niesprzyjających warunkach czasami jest głośno nad wodą. Nie ma sensu szukać nowych miejscówek, kiedy pływają łodzie po kanale i spacerują ludzie wzdłuż niego.
Skupiam się, więc na sprawdzonych miejscówkach i chcę sprawdzić, czy do River Gade nie weszły klenie zwabione bladym grudniowym słońcem i hałasem nad kanałem.
Na początku obławiam w skupieniu ujście rzeki do kanału i tą ciekawą rynnę ciągnącą się od końca kasztanowców do samego mostu.

Końcówka mostu jest moim miejscem marzeń. Zawsze mam wrażenie, że po kolejnym rzucie pod most i przy wyprowadzaniu woblera w okolice rynny wyłoni się potężny kleń i zaatakuje mój wabik.
To tylko moje osobiste wędkarskie marzenia.
Wracając na ziemię. Nic się nie dzieje i jestem niemal pewny, że do wiosny już nic z tej rzeki nie wycisnę. Wszystko co nazywa się „kleń” znajduje się w głębszych i żyźniejszych wodach kanału.
Poszukiwania „prosiaków” w głębokim dole u ujścia wody z okolicy śluzy nie przynosi mi kontaktu z rybą. Szkoda, że tego miejsca nie znalazłem dużo wcześniej. Naprawdę szkoda. Zwijam sprzęt i udaję się za The Grove Hotel na sprawdzone mety.
Po drodze mijam kilku amatorów feddera. Z ich min odgaduję jedno stwierdzenie. Totalna klapa!
U nich też się nic nie dzieje. Niektórzy nawet nie moczą podbieraków o siatkach nie wspominając.
Niedobrze. Ci angielscy specjaliści wiedzą, jak podejść i zwabić rybę do swoich angielskich przysmaków. Dojeżdżam w okolice łowiska. Rozkładam ponownie spina. Wkładam na siebie kamizelkę. Do kamizelki wędruje dyżurne pudełko z miękkimi przynętami. Jeszcze polaroidy na oczy i w drogę.
Tak samo jak ostatnim razem szukam z początku okonia. Jakoś mam zaufanie do tych miejsc.
Nie mam kontaktu z rybą.
Dochodzę do prostki i zaczynam eksperymenty z przynętami. Sprawdzam po kolei całą swoje kolekcję wobków Dorado. Od małego woblerka o długości 2.5 cm. do krąpia o długości 4 cm.
Wszystko na marne. Nie mam nawet trącenia.
Po drodze spotykam Angielskiego spinningistę. Ze sprzętu rozszyfrowuję, że poluje na zębate.
Na pytanie: – I jak?? Złapałeś coś??
Odpowiada – A, wiesz… Jeden mnie wykołował.
W dosłownym tłumaczeniu było to trochę bardziej wulgarne. Oczywiście Anglik jak to Anglik długo oglądał mojego woblerka i dziwnie się na niego patrzył. Życzył mi szczęścia i oddalił się na inne miejscówki.

Jakoś nie mogę dzisiaj się wstrzelić w wodę. Nie mam żadnych brań i to jest chyba główna przyczyna mojego nastroju. Silny wiatr w ogóle mi nie przeszkadza, bo wieje mi w plecy i nawet mi pomaga w długich rzutach.
Dochodzę do zakrzaczonego odcinka kanału i próbuję miękkich przynęt. Tylko guma mogę zejść tuż obok podtopionego krzaka w okolica dna. Może tam znajdują się nie żerujące klenie i będą miały ochotę na żabkę prowadzoną ślamazarnym tempem tuż przy dnie. Próbuję niemożliwego dobre pół godziny i doszedłszy do mostu postanawiam odwrót.

Zaczyna się zmierzchać. To czas grubych kleni. Odkładam gumy do pudełka i do agrafki przypinam mojego osobistego wobka no.1 czyli imitację Dorado o mocnej bocznej akcji. To dobra przynęta w ciemne dni i wieczory. Łowię teraz nim schematycznie i korzystam ze swoich doświadczeń. Jeśli żeruje to musi uderzyć, szczególnie teraz. Łowię do zupełnych ciemności. Nie mam brań. Taki powrót na tarczy też uczy.

***

Kolejna zimowa wyprawa. Zastanawiałem się ostatnio nad trasami wędrówek kleni w ciągu całego roku. Po publikacjach kilku znakomitych wędkarzy m.in. Marka Kaczówki (książka – Kleń i Jaź) można stwierdzić, że klenie w ciągu całego sezonu zmieniają swoje ostoje i stołówki cyklicznie i podporządkowują je porom roku. Sprawdzałem te informacje w ciągu tego całego sezonu i muszę stwierdzić, że to całkowita prawda.
Szkopuł w tym, żeby odnaleźć kleniowe rewiry i łowić te ryby systematycznie przez cały rok.
Jest to bardzo trudne, gdyż jak każda ryba karpiowata kleń jest wrażliwy na niskie temperatury wody.
W Anglii temperatura w zimie jest znacznie wyższa niż w Europie środkowej (utrzymuje się w okolicach 3-5 ‘C w dzień), więc sądzę, że mam większe szansę na kleniowe sukcesy.
Tego poranka znowu zapędzam się nad River Gade. Tym razem sprawdzam dolny odcinek w Parku Cassiobury. To bardzo ciekawy odcinek, który w pełni sezonu obdarzył mnie dużą ilością kleni. Nie były to okazowe klenie, ale miałem sporą frajdę łowiąc kilka sztuk tych karpiowatych wszystkożerców z jednej miejscówki.
Po dojechaniu do miejscówek przeżywam zażenowanie połączone ze złością. Melioranci!!!
Tak ta nacja nie wyginęła nawet na zachodzie europy. River Gade na tym odcinku to bystra rzeka. Wymywa ładne zakola, wcina się w brzeg i właśnie takie wymycia postanowili panowie melioranci „naprawić”. Wyciągnięto niezliczoną ilość gałęzi z wody poprawiono brzeg, zrobiono brzydkie wzmocnienia brzegu w postaci faszyny i desek. Brzeg utwardzono kamieniami i grubym żwirem.
Paskudztwo. A było tutaj tak fajnie. Ciekawe co wymyślili w dalszych odcinkach, które natura postanowiła urozmaicić. Niestety tam nie mogę na razie jechać. Łowię tutaj. Jest jeszcze prawie ciemno. Na niebie zaczyna wschodzić słońce, które jeszcze nie śmiało wygląda poza horyzont. Miało padać dzisiaj, a tutaj takie widoki. Nie łowię tylko patrzę i podziwiam.
Z zadumy wyrywa mnie skrzekot wrony, która przybyła nad rzekę w celu polowania. Nie wchodzę jej w drogę, niech sobie szuka śniadania.
Zaczynam szukanie klenia.
Łowisko to nie jest głębokie. Środkiem płynie nieco głębsza woda, która żłobi sporą rynnę.
W niej właśnie upatruję swoją szansę. Na pierwszej miejscówce po drugiej stronie rzeki wcina się w brzeg ładna zatoka. W spokojnym wstecznym prądzie mogą czaić się spore klenie. Mogą, ale nie muszą.
Na filmach o tematyce wędkarskiej Angielski wędkarz Matt Heys łowił metodą gruntową piękne klenie właśnie w takich miejscówkach. Wiem, że fedder w lekkim wydaniu jest lepszą metodą na grube kilkukilogramowe klenie, ale nic nie może mnie odwieźć od spinningu. Metoda spinningowa w dobrym wydaniu też ma swoje uroki. Gruby kleń niczym nie przypomina małego pobratymca i trzeba się sporo natrudzić, żeby skusić go do brania. Tutaj dużo do powiedzenia ma użyta przynęta jak i miejscówka, którą trzeba rzecz jasna odnaleźć. Wszystko trzeba dograć i mieć odrobinę szczęścia tak bardzo potrzebnego w polowaniu na okazowe ryby wielu gatunków. Rozpoczynam od wobka Dorado. To imitacja krąpika o długości 4 cm. Ma pękatą budowę i agresywną średnią akcję. Wiele razy sprawdziła mi się ta przynęta i mam nadzieję, że i tym razem coś na nią złowię. Woblerka dociążam 3 gramową oliwką, żeby „chodził” mi w okolicy dna bez specjalnego problemu. Mam go w kilku odmianach kolorystycznych, więc mam czym eksperymentować. Na River Gade obławiam kilka miejscówek, ale nie mam żadnego kontaktu z rybą. Miałem kilka puknięć, ale to przecież żadne branie.
Przenoszę się na Grand Union Canal.
Jadąc na swoje sprawdzone miejscówki mijam jednego fana feddera. Dopiero rozkłada sprzęt, więc nie mogę się jeszcze zapytać o wyniki dzisiejszego poranka. Po minięciu pierwszego zakrętu i łodzi zacumowanej do brzegu zaczynam łowić. Ten odcinek jest bardzo ciekawy. Jest kręty, nie za głęboki, ale żyzne dno pełne „żyjątek” daje rybom dobre warunki do żeru nawet w zimie. To moim zdaniem odpowiednia miejscówka i zarazem ostoje „zimnych kleni” Czy to jest właśnie bankowe zimowisko?? To pokaże czas i wyniki połowów. Rzut pierwszy.
Mam branie!!! Po braniu i pierwszym mocnym odejściu klenia mam pewność, że to czterdziestak.
– Nieźle – myślę i przystępuję do podprowadzenia ryby w okolicę podbieraka, który leżał już rozłożony na początku połowów. Dobrze, że tym razem nie zapomniałem go wziąć z domu.
Kleń jest w miarę silny i jak na zimowe warunki ciągnie mocno w swoją stronę. Widzę go. Jest ładny, ale do” półmetrowego” okazu brakuje mu co nie co. Podciągam go w okolice podbieraka. Jeszcze jeden niefortunny odjazd wciąż silnej ryby i kleń w najlepszy sposób wypina mi się.
Rzut drugi.
Kolejne branie w tym samym miejscu!!! Trafiłem na grupę „czterdziestaków”. Mam tego pewność.
Rozpoczynam hol. Kleń jest trochę mniejszy od poprzedniego pobratymca i widzę, że zapięty jest ledwo za skórkę. Mam nikłe szanse na szczęśliwy hol, ale kontynuuję walkę i mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy.
Niestety nie mam szczęścia i druga ryba dzisiejszego dnia spina mi się w okolicy podbieraka.
A niech to.
Kolejne rzuty i nic się już nie dzieje. Zaczynam marsz wzdłuż brzegu i obławiam dokładnie każdy metr kanału. Po kolejnym dokładnym rzucie pod drugi brzeg mam kolejne branie. Tym razem kleń jest dużo mniejszy i jakoś udaje mi się go wyholować mimo tego, że był zapięty za zewnątrz pyska. To powinno być wytłumaczeniem dwóch wcześniejszych nie powodzeń.  Klenia wypuszczam i koncentruję się jeszcze bardziej.
Zaczyna padać. Nawet nie wiem, kiedy się zachmurzyło…
Dobrze, że deszcz nie jest duży i mogę normalnie łowić. Kolejne rzuty na moje Dorado i tuż przy brzegu mam mocne przytrzymanie. Nie jest to kleniowe „walnięcie”, ale mam świadomość tego, że klenie biorą w zimie nie co inaczej i każde z brań może być z goła odmienne.
Po braniu ryba kieruje się wzdłuż brzegu i jedno co mogę zrobić to iść z ekstremalnie wygiętym kijem za moim przeciwnikiem.
Z takim oporem nie spotkałem się nigdy przedtem nad Grand Union Canal. Niestety po upływie około minuty i niewywalczenia nawet metra żyłki ryba spina mi się. Stoję zażenowany i prawie zrezygnowany. Podobny dzień zdarzył mi się ponad dziesięć lat temu nad Wisłą w Białej Górze w woj. pomorskim. Wtedy nie miałem sposobu na wyholowanie spinających się kleni.
Spadło mi przy brzegu ponad dziesięć sztuk i do dnia dzisiejszego nie wiem co było powodem tych zejść. Teraz też nie mam sposobu uniknąć tego… chyba, że zdarzy się cud.
Łowię dalej. Idę wzdłuż brzegu i spinninguję. Zmieniam często przynęty i nic się nie dzieje. Próbuję kolejno całej kolekcji Dorado, Salmo, moich gumowych pewniaków. Wszystko na marne.
Obławiając jedną z ciekawych miejscówek wpadam na pomysł użycia sztucznej osy. Tak. Ta przynętę kupiłem w sklepie w Świeciu. Wydałem na nia trochę kasy i ciekawe, czy na owadziego woblerka coś się skusi. Obawiam się trochę jego wściekłej barwy.
Ale co mi tam. I tak się nic nie dzieje.

Kilka rzutów i mam branie. Szybki hol i mam klenia w podbieraku. Ma 42 cm. Zdjęcie i do wody.
Kolejny rzut i w tym samym miejscu kolejne kopnięcie. Brania są dużo dynamiczniejsze. Chyba znalazłem przynętę dnia!!! Kolejny szybki hol. Klenia podbieram podbierakiem. Mierzenie. Równe 43 cm.

Fotka i do wody. Trzeci rzut i nie wierzę w to co czuję na kiju. Kolejne kopnięcie!!! Kleń jest już trochę większy i waleczniejszy. Ryzykuję wyhaczeniem i szybko wprowadzam go do podbieraka. Metoda No Kill wymaga szybkiego holu. Mierzę zdobycz. Kleń ma 45 cm.

Nie pewnie robię czwarty rzut, ale nic się nie dzieje.
Co za końcówka połowu.
Idę kilka naście metrów dalej. Kilka rzutów i kolejne branie. Tym razem kleń jest jeszcze większy i mam takie myśli, że przekroczę tą rybą granicę” pół metra”. Po około 2-3 minutach wprowadzam klenia do podbieraka. Mierze go i robię sobie szybkie zdjęcie. Miał 47 cm.

Tymczasem rozpadało się w najlepsze. Wracam się jeszcze na poprzednie miejsce i doławiam jeszcze jednego klenia o długości 42 cm. Taki szósty tego dnia do kolekcji.

Czyli „wściekła osa” to był starzał w dziesiątkę podczas tego połowu. I tak powinno się zawsze postępować. Nie poddawać się tylko kombinować. Aż powinno się udać.

***

Wreszcie weekend.
Długo nie mogę wstać z łóżka, ale decyduję i jadę. Dzisiaj jak przed tygodniem mam zamiar obłowić odcinek G.U.C tuż koło Cassiobury Park.
Mam nadzieję, że dzisiaj uda mi się dorwać „sześćdziesiątaka” i pobić mój rekord z 2001 roku.
Dojeżdżam na łowisko jeszcze przed wschodem słońca. Jest mróz. Nie taki jak w Polsce o tej porze roku, ale na pewno temperatura oscyluje w okolicy -3’C. Nie spiesząc się rozkładam spinnera, robię przegląd pudełek i woblerów. Mimo bladego wschodu słońca widzę wszystko dokładnie. Przydaje się umiejętność łowienia w nocy, nabyta jeszcze w Polsce podczas Wiślanych wędrówek. Zaczynam łowić. Rozpoczynam od mojej osy. Nie myślę o jej ostatniej skuteczności. Dzisiaj warunki oświetleniowe będą dużo inne, więc podejrzewam, że tak „wściekła” przynęta nie zda egzaminu. Ale co innego o świcie. Po około półgodzinie czesania wody i braku jakichkolwiek brań podchodzi do mnie pięciu Angielskich wędkarzy, których mijałem o świcie tuż koło mostu prowadzącego do Parku Cassiobury.
Jeden z nich pyta się mnie czy jestem zrzeszony. Niestety nie rozumiem kwestii pytania i proszę o wyjaśnienia. Dowiaduję się, że jak nie jestem zrzeszony w ich klubie to nie mogę łowić na tym odcinku Grand Union Canal. Ten odcinek przejęli ostatnio i takie są zasady. Pytam się jeszcze o granicę ich odcinka na północ od tego miejsca i dowiedziawszy się udaję się na nowy odcinek.
Rozpoczynam ponowne łowienie za drugi lockiem od ujścia River Gade do kanału. Mam mieszane uczucia, bo całą wyprawę planowałem opierając się o właśnie tamten odcinek.
No, niestety nie będę tam mógł już łowić. Zobaczymy co te miejsca mi przyniosą. Osę zmieniam na Dorado. Imitacja krąpia jakoś najbardziej mi leży przy wschodzącym coraz wyżej słońcu. Jest coraz jaśniej, woda krystalicznie czysta, nie zmieszana jeszcze śrubami łodzi. Taka przynęta musi być dobra. I jest w rzeczywistości.
Po kilkunastu rzutach, w okolicy środka kanału i dobrze widocznej rynnie mam piękne grudniowe branie dorodnego klenia. Dzisiaj stosuję grubą jak na kleniowe łowy żyłkę, czyli 0.20 mm. Jest to może dość solidna linka, ale mam dzięki temu pewność, że przy braniu pięknego klenia mam duże szanse na wygranie walki z tak dynamiczną rybą. Kleń po braniu odjeżdża mi w okolice podtopionych krzaków. Mogą być tam korzenie, więc zatrzymują szpulę palcem i wykorzystując miękkość mojej „witki” wyciągam rybę z tamtych okolic.
Kleń jest bardzo silny i nie pozwala mi za bardzo na swawolny hol. To on jest tutaj Panem.
Nie wiem, jak jest on zahaczony, więc pozwalam mu się wyszaleć z dala od brzegu. Wreszcie pod holowuję go pod moje stanowisko. Jeszcze pewne podebranie podbierakiem i mogę się nim nacieszyć przez krótką chwilę. Jest ładny, ale nie rekordowy. Ma 47 cm. i jest już porządnie obżarty. Robię mu kilka fotek, mierzę go i wypuszczam. Chwilę leży mi na dłoni, a potem powoli odpływa.
Piękny widok.
Kolejne rzuty.
Przechodzę na miejsce obok, pod rozłożysty krzak. Jest tu na tyle miejsca, żeby oddać rzut spod siebie. Nic mi więcej nie trzeba. Kilka takich wygibasów i mam kolejne branie w okolicy brania tego pierwszego klenia.
Tym razem kleń jest jeszcze bardziej wściekły i walczy bardziej dynamicznie. Czyżby to był właśnie ten rekord??
Sam nie wiem. Walka wcale nie idzie mi tak łatwo. Kleń wybiera mi zdecydowanie linkę, a ja mu ją odbieram tak szybko jak o mi ją zabiera. Nie mam tyle cierpliwości, a i ryba po wypuszczeniu musi żyć. Podkręcam hamulec i podciągam go w okolice podbieraka. Mam go wreszcie. Kilka fotek, mierzenie i do wody. Lubię takie szalone klenie. Miał 45 cm.

W tym miejscy już nic nie łowię.
Idę kilkanaście metrów dalej w okolice mostu. Jest tutaj kilka ciekawych miejscówek.

Staram się wykonywać jak najdokładniejsze rzuty pod drugi brzeg. Jest tam w miarę głęboko, a obecność podtopionych krzaków działa na klenie wabiąco. Nie myliłem się. Po kolejnym rzucie mam branie. Ryba tym razem nie walczy ostro. Pewnie kleń wyczuł, że zostanie uwolniony. Podbieram go szybko podbierakiem. Robię fotkę i go mierzę. Miał 45 cm.

Po tym kleniu wędruję za most i obławiam prostkę. Jest tu płytko, ciężko o rynnę na środku kanału. Po półgodzinie bezowocnego łowienia rezygnuję z tego odcinka i jadę w okolice Locku 76.
Lubię ten teren. Jest tutaj głębiej i na pewno jest szansa na grubego klenia. Słońce wyszło już pełną gębą, więc zakładam polaroidy i obławiam dokładnie wodę.

Po kilkunastu rzutach mam zdecydowane wyjście grubego klenia. Widzę dokładnie jak kleń podpływa do przynęty i atakuje ją z impetem. Tnę trochę za szybko i spalam branie. Szkoda. Zmieniam Dorado na Osę i atakuję ponownie.

Tym razem kleń jak na cwaniaka przystało odprowadza mi przynętę pod same nogi. Nie atakuje jednak. Zobaczywszy mnie odpływa. Był naprawdę piękny. Miał ponad pół metra.
Przenoszę się szybko za Lock i łowię z marszu. Słońce jest coraz wyżej, więc nie jest za dobrze. Im jaśniej tym coraz trudniej będzie oszukać klenia. W połowie prostki dopadam grupkę kleni. W dwóch rzutach łowię dwie sztuki. Tak jest często zimą, że z jednej miejscówki można złowić kilka czterdziestaków. Te mierzyły odpowiednio, czyli 43 cm. i 46 cm.

Piękny połów. Tylko szkoda, że jakoś te tłuste ponad półmetrowe klenie omijają mnie szerokim łukiem.
Ostatnio mój znajomy złowił swojego rekordowego klenia o długości 51 cm. Na razie się z nim nie widziałem, więc nic więcej nie mogę powiedzieć o tym połowie.

Mam nadzieję, że przy następnej wyprawie i mnie się uda złowić takiego „Prosiaka”. Pora roku jest po temu znakomita. Zimą biorą duże klenie. Potem dorwać pół metrowca to już sztuka, więc trzeba dobrze wykorzystać ten czas.



Przemek Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *