Zlot naklenie.pl – Kunice 2012
Zaczęło się niewinnie od tematu na forum założonego przez Radka. Jednak nie potrafiono ustalić konkretnej daty. Przełom nastąpił wiosną i już wtedy wiedziałem, że będę musiał przyśpieszyć mój urlop, by jechać na zlot. Tak szczerze mówiąc, nie mogłem już dłużej czekać, by poznać chłopaków z portalu. Choćbym miał lecieć samolotem kilka godzin dłużej, nie stanowiłoby to dla mnie problemu. Czego się nie robi w imię solidarności i przyszłej mam nadzieję przyjaźni.
W między czasie umawiam się z Lechem, że dojadę do niego do Wrocławia już dzień wcześniej. W planie mają być odrzańskie ryby i może jakiś wypad na miasto. W piątek wcześnie rano planuję wyjazd z pod Bydgoszczy (Laskowice Pomorskie) pociągiem relacji Gdynia-Wrocław. Faktycznie wszystko wychodzi zgodnie z planem. Do pokonania mam kolejne 329 km. superszybkimi polskimi kolejami, by po 6-ciu godzinach być we Wrocławiu. Tam oczywiście czeka na mnie Lechu z synem. Szybkie witanie. Zamieniamy kilka słów, pomagamy znaleźć taxówkę dla poznanej przezemnie miłej pani i możemy jechać do mieszkania Lecha. Po drodze jeszcze tylko formalność, czyli wykup zezwolenia na dwa dni na tutejsze wody.
Jest piekielnie gorąco! Jakoś do chwili zlotu lato omijało Anglię szerokim łukiem i nie jestem, a może inaczej – odwykłem od temperatur powyżej 30’C. Chyba wytrzymam to wędkowanie na takiej patelni.
Po południu po kilku godzinach spędzonym w domu i rozmowach o wędkarstwie jedziemy nad wodę. Jest nim jedna z odnóg Odry koło elektrowni. Może źle się wyraziłem, ale musicie mi wybaczyć małą znajomość nazewnictwa wrocławskich wód. Z góry obserwujemy przez krótką chwilę łowisko i możemy schodzić nad wodę. Przemarsz „umila” widok butelek nad wodą. Niestety wielkomiejskie łowiska rządzą się swoimi prawami.
Lechu tradycyjnie ze swoimi kompanami
Po jakimś czasie nad łowisko przychodzi Karol. Witamy się i dyskutując łowimy. To Karol właśnie łowi pierwszą rybę dnia. Ładny okoń, niestety nie został ujęty na zdjęciach.
Karol – na pierwszym planie
Tymczasem zaczyna się taniec boleni. Widok jest imponujący i dopiero wtedy zobaczyłem jak woda żyje.
Jeden z atakujących
Ja osobiście nie zaprzątam sobie głowy boleniami. Marzę o ładnym kleniu. Próbuję więc wydłubać coś z nurtu. Mam dwa uderzenia, czym wnioskuję, że ryby są, ale nie mam szczęśnia. Karol idzie dalej na spokojniejszy nurt. Tam jak dobrze pamiętam łowi dwa okonie. Lechu natomiast kręci się to tu i tam…
Wędkowanie kończymy pod mostem umawiając się na wieczór nad Bystrzycą. Nie wiem jak będzie. Nigdy nie widziałem tej rzeki…
Wieczór
Po 20-tej dojeżdza swoim autem Karol i we trójkę autem Lecha jedziemy nad rzekę. W mieście na ekranach temperatura sięga 26’C. (!!!) Zatrzymujemy się przed mostem. Krótkie „zaopatrzenie” w sklepie i możemy ruszać nad wodę. Rzeka piękna i ciekawa. Mamy w planie obłowić kilka miejscówek w ciągu maksymalnie dwóch godzin wędkowania. Ze skruchą wysłuchuję rad jak trzeba się zabrać do tej rzeki i ryb. Ale szczerze mówiąc, to bardziej patrzę i przyglądam się jak portalowy „nocny marek” (czyt.) Lechu brodzi nocą.
Z powyższego progu, jegomość schodził wzdłuż rynny po lewej stronie i łowił…
Jedyny kleń wieczoru
Widoku nie zapomnę na długo. Po półgodzinie wraca Karol i rozmawiamy kilka dobrych minut. Potem wraca Lechu. Przenosimy się w okolice mostu. Schodzimy na rafę. Karol idzie w górę rzeki. Ja zostaję na rafie. Lechu tradycyjnie schodzi w dół rafą po lewej stronie. W ciągu kilku pierwszych rzutów mam fajne branie. Nie wiem co to było. Ryba mocno uderzyła. Krótki odjazd i luz. Sczupak, a może racznice przecięły plecionkę?? Nie wiem.
Jest walka!
Po 23-ej decydujemy się wracać do miasta. Było naprawdę pozytywnie. Nie czuję senności, zmęczenia mimo upału. Dawno się tak fajnie nie bawiłem nad wodą. Podróż umila rozmowa z kompanami. Z Karolem żegnamy się pod blokiem. Niestety nie może jutro wyjechać z nami do Kunic. Obowiązki służbowe pokrzyżowały plany nie tylko jemu.
Jeszcze jedno podejście…
Co tam dużo gadać. Lechu nie byłby sobą, gdyby nie pokazał Wrocka nocą. Nie chodzi mi tutaj o nocne życie jego mieszkańców, bo na to zabrakło mi sił. Krótka dwugodzinna drzemka i jedziemy nad Odrę.
Po drugiej wychodzimy z domu i jedziemy w okolice elektrowni. Jest weekend. W mieście jest głośno. Ludzie bawią się upojnie, jak to w Polsce.
Jesteśmy nad rzeką. Parkujemy w innym miejscu i szybko udajemy się nad wodę. Już na samym początku zaskakuje mnie Lechu schodzą betonowym obwałowaniem w dół w pozycji niemal pionowej! Chciałem to zrobić, ale przez ułamek sekundy w myślach widziałem jak lecę na tyłku w dół. Jakoś zabrakło mi chyba odwagi, by po drugiej w nocy robić za kaskadera. Lechu z ironicznym uśmiechem podrzuca mi latarkę i idę trochę dalej zejściem do wody. Jest ciemno i historie Lechowe o „dziwnych” męsko-damskich sytuacjach z nad wody łatwo zaczynają się wskradać do moich myśli…
Lechu zaczyna z grubej rury. Wędruje „na granicę” i zaczyna obławiać rozmytą ostrogę. Są ryby. Zaczynają zbierać coś z powierzchni. Ja tymczasem składam zestaw. Kijek 30-tka Serta. Mój ulubiony travelek, plus młynek 4000 i plecionka. Na końcu pękaty wobler Marka C. dociążony oliwką. Stawiam wszystko na jedną kartę i dłubię w kamieniach. Tradycyjnie to mój ulubiony sposób połowu ryb na Wiśle. Ciekawe, czy Odrzańskie klenie to docenią???
Wreszcie zestaw złożony. Pierwsze rzuty. Lechu ma pierwszą rybę.
To jaź. Jest piękny. Ma już świetne złote akcenty. Robię kilka zdjęć. Wychodzą dwa. Ryba wędruje do wody, a łowca nie zamierza próżnować. Widać Lechu się rozkręca. Obserwując go widzę, że on łowi w nocy tak jak ja w dzień. Niesamowite!
Ja tymczasem uparcie obijam dno woblerami. Liczę na klenie i jazie. Może brzana skusi się na tak prezentowaną przynętę. W oddali słyszę głos Lecha. Mam wziąć aparat, bo coś ma do zdjęcia. Wiem, że jakiś czas temu chwycił sumowy zestaw i pognał na swój sumowy dołek…
Ciekawe co tam ma??
Żarłoczne maleństwo
Zaczyna powoli świtać. Na rewir wpłynęły bolenie. Zaczyna się piękny boleniowy taniec. Ciężko to opisać. Wtajemniczeni wiedzą jak to wygląda w tym miejscu. Wykorzystuje to Lechu i zmienia sumowy zestaw na boleniowy. Zapina „wierzchowca” i po jakimś czasie ma rapę.
Ja też się przemagam. Wyciągam z leszkowego pudełka Spirita i próbuję. W ciagu kilku rzutów mam jedno boleniowe „pstryknięcie”. Lechu też po pierwszej rapce nie może nić wydusić. Daję za wygraną i walczę z aparatem. Te dwie fotki mogą oddać klimat tej miejscówki.
Czas jechać na zlot
Od Radka dostajemy informacje, że nie warto podczas takiego upału jechać na łowisko w południe. Decydujemy, że wyjedziemy w południe, by być na miejscu w okolicy 16-tej. Wrocław opuszczamy po 12-tej i kierujemy się w stronę Słubic. Przed nami około 240 kilometrów do przejechania przy temperaturze w cieniu 34.8’C.
Przejazd tej odległości nie przysparza nam większej trudności. Największym wyzwaniem jest oczywiście temperatura powietrza. Opuszczone maksymalnie okna nie gwarantują żadnej ochłody mimo dość sporej prędkości przejazdowej. Istny ukrop.
Na drogach ciągłe remonty, brak oznakowania, drogowskazów. Jednak Lechu ma intuicję i trafiamy bez przeszkód w okolice Kunic. Jeszcze małe zakupy w okolicznym sklepie i mogę zrobić te oto zdjęcie…
Okazało się, że Radek z małżonką, Zwiraz i ZBH są już w drodze i po kilku minutach wreszcie możemy się przywitać. Kilka minut rozmowy i jedziemy na działkę Radka i Zuzy. Warunki czysto biwakowe, ale to nikomu nie przeszkadza. Jest miejsce na ognisko i na mały poczęstunek. Od razu nim zapomnę chciałbym podziękować Zuzannie za pyszną sałatkę i drożdzówkę. Niestety nie daliśmy rady wszystkiego zjeść. Radku dzięki za kiełbaski i zimne piwo! Sytuację docenili też i najmłodsi uczestnicy zlotu. Po chwili już namioty stały rozłożone.
„Starszyzna”, która miała spać na byle czym i byle gdzie zajęta była innymi sprawami. Sprawdzano pojemność pudełek i ich zawartość. Szczególnie zawartość Radkowego pudełka była lustrowana intensywnie.
A tymczasem Zuza – pierwszy fotograf zlotu działała prężnie…
…no, chłopaki jak to chłopaki. Przy zimnym piwku ciągle o rybach.
Po około godzinie czas jednak nadszedł, by pójść razem na ryby. Ciekawy byłem tego odcinka Odry. Jeszcze kilka ujęć…
… i można udać się nad wodę.
Rzeka jest piękna. Długie, liczne ostrogi dają świetne warunki do wędkowania. Widać przelewy, zastoiska liczne łachy. Wszystko czego duża rzeka może nas obdarzyć. Jeszcze odprawa i…
Ten pan, to chyba z innego obozu…
Radek mówił jak wyrocznia
Zwiraz się zbroi
Szach-mat??
…ruszamy.
Widać wszyscy mają doświadczenie w połowach na podobnych rzekach. Towarzystwo rozchodzi się błyskawicznie, ale byli cały czas pod bacznym okiem.
Warunki były dobre, ale w/g ekspertów woda była zbyt niska, by ryba nie trzymała się brzegu. I faktycznie. Brakowało tych kilkanaście centymetrów do optymalnych warunków, by ożywić kilka przelewów. Tymczasem…
Próbowano z wielką starannością. Największym kunsztem wykazał się gospodarz zlotu. Radek podzielił się wszelką możliwą wiedzą z rzecznej tematyki, po czym wszedł na fajną główkę i zaciął świetnego klenia. Na początku nie wiedział, że go ściągałem z sąsiedniej główki.
Łowca i trofeum
A mam Cię!
Ja próbowałem szukać coś dalej w nurcie na „Markowe” woblery. Jednak bez rezultatu.
Lechu nie był dłużny. Też się starał, ale chyba mnie tym razem oszczędził. Może to przez ten upał, który chyba się jeszcze bardziej spotęgował. Na 18.30 byliśmy wszyscy umówieni na ognisko, więc tuż przed tą godziną udajemy się do „bazy”. Byliśmy mile zaskoczeni, bo okazało się, że Makumba dojechał na miejsce spotkania.
Okazało się, że to człowiek nietuzinkowy i świetnie utrzymywał dyskusję. To istna dusza towarzystwa. Oczywiście nie ujmując tego nikomu.
Za naszymi plecami jednak rozgorzała istna walka o ogień.
Radek mimo, że były kłopoty z pomocą Zuzy rozpalił ogień. Po chwili mogliśmy cieszyć się ogniskiem, kiełbaskami i piwem. Wieczór upłynął szybko i kolejny raz przyszło nam iść nad wodę. Niestety jak wszyscy wspomnę tylko piękne łupnięcie klenia w mojego woblera i rój komarzyc, które mimo ubrania, płynu i moskitiery nie dały nam wędkować. Po godzinie wszyscy byli już w obozowisku. Rozpalilismy ponownie ogień i siedzieliśmy do północy rozmawiając na różne tematy. Nie zawsze wędkarskie. A komary?? Dawały, aż równo…
Relacje uczestników
Radek „Gruzin” – Zlot to brzmi dumnie. Szczególnie z punktu widzenia gospodarza.
Na pomysł zaproszenia do mnie gości z naklenie.pl wpadłem zaraz po zakupie działki. Miejscówka pod obozowisko jest niczego sobie, a obok ‘Odra zawsze szczodra’ i do woli kleniowych miejscówek – przelewy, napływy, warkocze. Co kto lubi.
A ja Odrę lubię – nie pamiętam kiedy z wody schodziłem o kiju. Chciałem kolegom pokazać to ‘moje’ łowisko, spotkać się w zacnym gronie, pogadać i powędkować razem, może podpatrzyć jakieś nowe trcki? Wszystko do pewnego stopnia się udało.
Od strony organizacyjnej pierwszą moją troską było przygotowanie działki. Nie chciałem żebyśmy musieli obozować w trawie po pachy więc postarałem się żeby na czas była wykoszona. Przygotowałem też ognisko, a małżonka wsparła kulinarnie, także był i mały poczęstunek. Niestety przygotowanie tego wszystkiego zjadło czas, który planowałem przeznaczyć na rekonesans. Jasne, że jako gospodarz chciałem przyjść z gośćmi nad wodę i powiedzieć: na tej główce stoją tylko na napływie, na tej nie warto próbować, a na tej biorą tylko z powierzchni. Nie było aż tak dobrze, pozostało mi liczyć na JAZa i makumbę. Jacka nie było, ale za to Jurek całkiem zgrabnie robił za przewodnika.
Mnie udało się za to pokazać kolegom, że ryba w Odrze jest i klenie gryzą. Trzeba tylko po odpowiedniej trajektorii sprowadzić przynętę na napływie/przelewie i musi usiąść. Dzięki Przemkowi i mojej żonie Zuzie wreszcie mam fajne foty z rybą.
A ryby ogólnie nie rozpieszczały. Jacek pisał mi na priv, że porządnie gryzły dopiero w niedzielę, co udowodnił jeden z kolegów z j.pl zarzucając wątek kleniowy zdjęciami kunickich ryb. Z drugiej strony jednak to nie bezrybie było problemem, a ekstremalnie trudne warunki. I nie, nie chodzi o pogodę, a potworne ilości zjadliwych komarów. O ile za dnia jeszcze dało się łowić, to po zapadnięciu zmroku nawet najtwardsi uciekali z nad wody i kryli się w dymie z ogniska.
Tyle od strony organizacyjnej. Patrząc na zlot oczami uczestnika cieszę się bardzo, że udało mi się poznać niektórych z Was w realu, pogadać, pozaglądać w pudełka i popodpatrywać nad wodą. Mam nadzieję, że za rok spotkamy się w nieco większym gronie i że to nie komary będą cięły, a my rybę za rybą.
Z wędkarskim pozdrowieniem,
Radek Duszyński vel Gruzin
Adam, „zwiraz”- „Widząc gdzie odbywa się zlot, nie mogłem przegapić takiej okazji. Będąc raz nad Odrą w tych (jakże malowniczych) okolicach, chce się nad nią co rusz wracać. Miło jest spotkać się z kimś o podobnych zamiłowaniach, z kimś kto doskonale rozumie czym jest wędkarstwo. Właśnie w takiej grupie przyszło nam spędzić ten ostatni lipcowy weekend. Rybki może nie rozpieszczały częstotliwością pojawiania się na naszych wędkach, ale przecież nie do końca też o nie chodziło. Moim największym rozczarowaniem był nieudany nocny wypad. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że przy tej ilości komarów, nie można było zbyt długo wytrzymać. Najwytrwalsi przebywali nad wodą nie dłużej niż 30 min. Ale co się odwlecze to nie uciecze. Jeśli w przyszłym roku będzie organizowany podobny zlot, to z pewnością się na niego wybiorę. Miło jest wypić piwko, upiec kiełbaskę i porozmawiać z wędkarską bracią o tym co wszystkich nas tak bardzo ekscytuje i nadaje ton naszemu życiu. Na koniec chciałem jeszcze raz podziękować Wszystkim obecnym i organizatorom zlotu za miłe chwile spędzone nad wodą. Życzę wszystkim połamania!”
Zbigniew, „ZBH”- Przede wszystkim wyjazd bardzo udany. W sam dzień wyjazdu nawet nie musiałem za wcześnie wstawać, bo pociąg miałem na 9:33. Chwilę po 11 byłem już w Rzepinie, gdzie odebrał mnie Radek i zawiózł nad jezioro, po czym pojechał załatwiać jeszcze jakieś sprawy organizacyjne, gdyż zlot miał być mniej więcej na 16-17. Kąpiel, spalanie się na słońcu i podglądanie wzdrążek z jednego z tamtejszych pomostów- rewelacja. Jak już wszyscy zjechaliśmy się na miejsce, rozbiliśmy z Adamem namioty i wybraliśmy się na rekonesans nad Odrę. Mi podchodziły tylko okonki, klenia niestety nie udało mi się złowić, ale za to bolenie były dość aktywne. Aż miło było patrzeć jak goniły drobnicę. Oczywiście wszystko, to przy akompaniamencie owiec ze strony niemieckiej. Przed rozejściem się nad wodą umówiliśmy się na 18:30 na ognisko. Ja przez przypadek musiałem przekręcić godzinę na 19:30. W planach była nocka, albo chociaż jej część nad wodą. Na planach się jednak zakończyło w moim przypadku. Bez bluzy z długim rękawem oddałem może z 4 rzuty i wycofałem się, bo inaczej komary zjadły by mnie żywcem. I tak po kolei się schodziliśmy do obozowiska. Trochę posiedzieliśmy jeszcze przy ognisku i zgadaliśmy się, że o 3 wyskoczymy nad Oderkę. Pobudka o 3, a tu ciemnica. W rezultacie około 4:30 ruszyliśmy nad wodę. Tego dnia też podchodziły okonki, ale udało mi się przechytrzyć honorowego klenika 32cm.
Jeśli chodzi o powrót do domu, to trochę przeboje były, bo miałem już kupiony bilet, ale na 19 z groszem, a koło 14:30 byłem już na stacji. Na szczęście jechał o 15:39 też bezpośredni pociąg do Poznania, to szybko bilet (na szczęście można było płacić kartą bo inaczej bym był ud*****y tam na 5 godzin) i do domu. Dzięki za spotkanie i być może do następnego w przyszłym roku.
Jerzy, „Makumba”- Zlot, to super sprawa. Jakby nie patrząc przy krótkawy. Co dopiero poznałeś ludzi, a Oni już zawijają do domu. No cóż, trzeba to zrozumieć. Okres wakacyjny, to również urlopy rodzinne, ale i też praca. Życie, to nie tylko pasja jaką jest wędkarstwo.
Fajnie było posiedzieć przy osobach, które się znało wirtualnie i przy ognisku. Szamać kiełbasiora gasząc pragnienie browarem. I gdzie głównym tematem przewodnim jest wędkarstwo. Można było spojrzeć w pudełko z przynętami i dowiedzieć się na jakich wodach co jest popularne. Posłuchać streszczeń z wypraw na własnym terenie.
Powiem, że jak przyjechałem na miejsce i dowiedziałem się, że padła jedna klucha i złowił ją gospodarz, nie wiedziałem co myśleć. Woda niska, nie które fajne przelewy i pusto. Na Odrze z kijowych przelewów łowi się przyzwoite ryby. Wieści drogą telefoniczną od kolegi @JAZ’a niestety nie rokują niczego dobrego. W sobotę z wieczora za bardzo nie mam ochoty na łowy, ale będąc w okolicy wody i widząc wszystkich wyruszających nad wodę głupio samemu zostać w obozie. Tak jak szybko znalazłem się nad wodą, za sprawą komarów ,robiąc kilka rzutów jedyną słuszną decyzją był powrót i to bardzo szybki. Oczywiście jako mięczak byłem pierwszy w obozowisku.Lecz koledzy nie dali na siebie długo czekać. To co robiły komarzyce można ująć jedynym słusznym zdaniem:- Rzeź niewiniątek!!! Z rana sytuacja jest podobna. Jest po czwartej, ale trzeba łowić. Nastawienie bojowe, choć wiem czego mogę się spodziewać po wcześniejszych wiadomościach. Towarzyszą mi @zwiraz i @ZBH. Streszczę ten dzionek z mojego punktu widzenia.
Na początek siadam na strategicznej główce, lecz goście wjeżdżają autem na szczyt i wyciągają majdan gruntowca. A dwa razy bolek mi wyszedł do przynęty. Kolejna ostroga pusta, nie licząc kiełbika, który miał zadane w papę. Fart czy atak?? Eee, nieważne. Podobna sytuacja na kolejnych główkach gdzie w bonusie, to dostanę okonka lub kleniczka. Mocno weryfikuję przynęty szukając w nich przyczyn niepowodzeń. Choć wiem, że to niemożliwe. W końcu mam niemrawe branie lepszej ryby. Klenik pod nogami w wodzie lecz musi poczekać na fotkę, którą zrobi mi @zwiraz.
Potem w tym samym miejscu mam mocniejsze trącenie, lecz puste. Chwilę później kończymy łowy, by dotrzeć do bazy na 9.00. Tam też żegnamy pozostałych uczestników zlotu. Coś ciepłego wszamać i dalej nad wodę. Tak do czternastej. Sugeruję zmianę łowiska na tereny bliższe Słubic, czyli okolice Rybocic. Widzę, że z chłopaków uszło lekko powietrze, lecz i ja też zwątpiłem. Starałem znaleźć lekarstwo na to. Miejsce też się spodobało im. Lecz co z tego, gdy ryba dalej strajkowała. Podczas dobrego dnia od pierwszego przeprowadzenia woblera przez napływ zaobserwować można odprowadzenia przez ryby. Tego dnia tego nie było. My zaliczaliśmy kolejne główki dłubiąc czasem okonka. Na końcu dłubię z opaskowej ostrogi jazia 48 cm.
I miałem nadzieję, że w końcu znalazłem ryby. Bardzo chciałem, żeby chłopaki mieli satysfakcję z wyjazdu. Tego dnia wolał bym, żeby to Oni czuli na swoich zestawach odjazdy niż ja. Niestety, nie było to dane tego dnia. Teraz siedząc przed kompem na GG @JAZ podsyła link gościa z Olsztyna, który za Słubicami podłubał kleni właśnie w tą niedzielę. Mogłem z chłopakami tam pojechać kosztem czasu i nawet o tym myślałem. Dupa ze mnie, a nie przewodnik. Zwinęliśmy manele i chłopaków podwiozłem do Rzepina.
- Szacun dla @ZBH, bo pociąg do Poznania miał po dziewiętnastej, a na tamtejszym dworcu byliśmy po piętnastej. Gdy ja moczyłem jaja w wannie On w dalszym ciągu czekał na pociąg. Szacun dla @zwiraz za trasę. Będę go kojarzył ze zbiornikiem Rybnickim. Szacun dla @Przemek Szymański i @Lechu przyjechali po rybach na ryby. To przykład jak czasami mamy nierówno pod beretem. Szacun dla @Gruzin i jego małżonki za przygotowanie tego całego bajzlu. Mam nadzieję że Radek Twoja żona się nie obraziła na Nas za niezjedzenie ciasta.
@Makumba – był. Pozdrawiam.
Ja również chciałem podziękować. Lechu dzięki za świetną gościnę u Ciebie we Wrocławiu. Podziękuj Agacie. Mam nadzieję, że nie przeszkadzałem. Podziękowania dla Radka i Zuzy za zorganizowanie tej imprezy. Jesteście świetni. ZBH, Zwiraz, Makumba – szacunek za to, że byliście. Dzięki wielkie!
Relacje przygotował: Przemek Szymański
Współpraca: Jacek „Zwiraz” Zwolski, Jerzy „Makumba” Lewandowski, Zbigniew „ZBH” Rosochowicz i Radek „Gruzin” Duszyński.
Zdjęcia: Przemek Szymański, Zuzanna Duszyńska, Jerzy Lewandowski, Jacek Zwoliński, Zbigniew Rosochowicz.