kleń

Wakacyjne opowieści (część 2)

A więc mamy kolejny weekend. Zasypiam oczywiście na ryby, budzę się dopiero po 6 i decyduję, że jadę. Zawsze tak jest jak się mówi – Jeszcze 5 minut! – a potem się zasypia. Pędzę, więc czym prędzej i tym razem zaczynam w górze rzeki w parku. Jest tutaj kilka miejscówek o ciekawym dnie i uciągu do obłowienia. Kilka rzutów i łapię zaczep. Nie mogę urwać tego mojego ulubionego” Górala”, więc zdejmuję buty i wchodzę do wody po moją niedoszłą zgubę. Wychodzę z woblerem w garści i mogę kontynuować łowienie, ale już na innej miejscówce. Do mostu nic nie łowię, tylko zaliczam jeszcze dwa wejścia do wody za moimi zgubami. Tutaj trzeba się liczyć ze stratami, bo nadrobić je jest po prostu nie sposób.
Dochodzę do pierwszego zakrętu tuż za mostem kilka rzutów w górę rzeki, ściągam przynętę z prądem rzeki, potem kilka prostopadłych rzutów pod przeciwległy brzeg, potem kilka rzutów w dół rzeki…
… mam wreszcie uderzenie. To kleń. Nie duży. Taki przyzwoity trzydziestak. Kilka krótkich odjazdów, kilka młyńców i mam go na brzegu. Ma 34 cm. Pędzę dalej, bo nad rzeką zaczyna się już poranny ruch.

Tutaj można wyróżnić dwa rodzaje spacerowiczów. Pierwszy rodzaj to ludzie, którzy chodzą na spacer zawsze wcześnie rano. Lubią ciszę i spokój, dlatego zawsze chodzą o tej porze. Ich psy zawsze są uwiązane do smyczy, prawie nigdy nie latają luzem.
Drugi rodzaj to ludzie, którzy dłużej śpią i mają wszystko gdzieś i nie liczą się za bardzo z nikim. Są głośni, wrzeszczą, chodzą na spacer z rodzinami. Ich psy latają luzem bez smyczy i zawsze muszą „zaliczyć” wodę. Nienawidzę ich serdecznie. Nie lubię ich za sposób bycia i brak szacunku do innych ludzi lubiących ciszę i szukających nad wodą spokoju.
A więc pędzę i zatrzymuję się na kolejnej miejscówce. W pierwszej kolejności łowię na woblery o wielkości do 5 cm. Nic. Czas na nowo zakupione niech je tak nazwę „Muchy”. Są delikatne puknięcia, kij mam zdecydowanie za krótki do tych przynęt, więc szybko rezygnuję dłubanie. Kolej na „rodzynki”, czyli najmniejsze woblery.
Kilka rzutów. Prowadzę przynętę w pół wody. Prawie nie kręcę korbką kołowrotka i chcę, aby nurt znosił naturalnie woblerka. Mam wreszcie branie. Jest dynamiczne jak to na klenia przystało.
Ryba robi kilka krótkich odjazdów i mam ją na chwilę na brzegu. Kleniowi robię fotkę i go delikatnie wypuszczam. Miał 32 cm.
Kolejna miejscówka.
Te miejsce nigdy mnie nie zawodzi w normalnych warunkach. Kleń tu jest prawie zawsze. Długo zaglądam do pudełek, by wybrać odpowiedni wabik. Wybór padł na „Górala” o drobnej akcji. Pierwszy rzut wzdłuż nawisu. Prowadzę przynętę szybko z nurtem przy samych gałęziach. Kiedy wobler mija głębszą rynnę widzę w polaroidach jak nie widoczny do tej pory kleń odskakuje od dna i z impetem uderza w mojego woblerka. Krótka i dynamiczna walka i jest mój. Ma 36 cm.
Robię mu fotkę na tle trawy i wypuszczam go. Odpłynął bardzo powoli, jakby się mnie nie bał.
Zakręt.
Ruch zaczął się już na dobre. Po kilku rzutach mam ostre uderzenie ładnego klenia. Jednak nie jest on pracusiem i od razu się poddaje. Zawiódł mnie srogo. Miał 44 cm. Zaczepiam przechodzącego obok Anglika i proszę o zrobienie fotki. Krótka sesja i kleń odpływa.
Kolejnego klenia mam kilkadziesiąt metrów dalej w przewężeniu. Wziął już w drugim rzucie i dostarczył mi na prawdę dużych emocji. Był bardzo silny i wytrwały. Miał 41 cm. Jednak fotka nie wyszła. Trafiłem na Anglika nie umiejącego robić zdjęcia. Cóż. Na drugi raz robię fotki sam.
W tym miejscu kończę łowienie na tym odcinku River Gade i jadę na odcinek przy polach golfowych.
Nie bawię się i od razu wchodzę na bankowe miejsce. Kilka rzutów i mojego woblerka odprowadza mi naprawdę duży kleń. Miał na pewno ponad pół metra! Sam nie mogłem uwierzyć jak przy samym brzegu płynąc za przynętą zatrzymuje się na chwilę i potem uderza w nią zamkniętym pyskiem, po czym odwraca się na ogonie i tyle go widziałem. Dla tych chwil warto łowić.
Na sam koniec łowię kolejnego trzydziestka dnia. Miał 35 cm. Ale to takie tylko pocieszenie. Może kiedyś złapię tamtego prosiaka.

Czwartek

Kolejna wyprawa na ten odciek River Gade. Po ostatnim widowisku i odprowadzeniu tamtego dużego klenia mam duże nadzieje, że ten kleń siedzi jednak pod tym dużym nawisem kasztanowca i tylko czeka na moje woblery.
– Czasami wiara czyni cuda – jak mówią ludzie, więc trzeba wierzyć w swoje marzenia o dużym kleniu.
Łowienie rozpoczynam lekko, małymi woblerkami od obławiania płytkiej wody powyżej nawisu.
Kleń lubi zapuszczać się w bardzo płytką wodę powyżej lub poniżej swoich ostoi, więc nie należy lekceważyć takich stanowisk. Czasami zdarzało się, że ładne czterdziestaki brały mi na wodzie o głębokości około czterdziestu centymetrów, gdy obok była bardzo atrakcyjna rynna o twardym dnie. Po prostu na tej płytkiej wodzie było coś co było smaczne i co bardzo smakowało kleniom tamtego dnia.

Połowy na płytkiej wodzie nie przynoszą jednak pożądanego efektu. Wchodzę, więc swoimi woblerami pod nawis i w drugim rzucie, gdy mój Dorado wychodzi z cienia nawisu na otwartą wodę mam ładne przytrzymanie. O dziwo nie było to właśnie uderzenie tylko mocne i stanowcze STOP!
Tnę dla pewności i w tym momencie następuje ładny odjazd ryby w dół rzeki pod nawis. Czyli już wiem, gdzie ryba przebywała przed nagłym jej atakiem. Paruję odjazd pochyleniem kija tuż nad wodę i odpuszczeniem hamulca w kołowrotku. Nie robię tego nagminnie i zaczynam pompować i siłą wyciągam klenia z pod tych nawisów. Jeszcze jeden, dwa odjazdy i mogę go zmierzyć i ustawić się do zdjęcia. Kleń miał 42 cm. Następne branie mam około pół godziny później. To było naprawdę ostre huknięcie w kij. O dziwo kleń wziął na dawno zapomnianego Gębalę, na którego nie łowiłem bardzo dawno, a mam ten wobler od ponad 10 lat! Nie był skuteczny w Polsce, a stał się pogromcom tego ładnego klenia w Anglii. Kleń miał 46 cm. i pięknie walczył i dał mi kupę emocji, których nie zapomnę. Pięknie odjeżdżał, wykorzystywał siłę nurtu i był naprawdę nie zmordowany. Zadziwił mnie i ciszę się, że mogę się z nim jeszcze spotkać. Może już następnym razem…

Niedziela

Kolejny spacer… Kolejne wędkowanie. Krótkie, ale zawsze wędkowanie.
Tym razem biorę ze sobą moją” krótką” matchówkę Abu Garcia 10’, czyli 300 cm. długości. Takim długim kijem będę miał możliwość lepszego obłowienia nawisów i włożenia kija nawet pod sam nawis, czyli tam, gdzie nie mógłbym tego zrobić kijkiem o długości niespełna 200 cm.
To są zalety długich kijów i łowienia w miejscach, gdzie można je wcisnąć w różne zakamarki brzegowej miejscówki, miejscówki, która jest nie regularna, posiada mini zatoki i nawisy okolicznych drzew. Są zawsze problemy z podbieraniem ryb w miejscach, gdzie konary przybrzeżnych drzew sięgają niżej, tuż nad wodę, ale przy planowaniu wędkowanie można to sobie poprawić i wybrać odpowiednie miejsce do lądowanie ryby. I tak było i tym razem.

Tutaj, gdzie łowię, czyli pod tym dużym nawisem zawsze są problemy z podebraniem ryby, bo brzeg jest nie równy i nie sposób podejść tuż nad wodę. Jest jednak kilka metrów dalej idealne miejsce do lądowania kleni. I właśnie je wykorzystuję…
Branie nastąpiło nagle i niespodziewanie. Niespodziewanie, bo już pogodziłem się z zerem w dzisiejszym dniu. Odjazd klenia był naprawdę potężny i gdyby nie ten długi kij to nie miałbym szans zatrzymać go przed wejściem w gałęzie.
Ale udało się.

W okolicach brzegu kleń wykorzystywał jak zawsze silny nurt, ale był pewnie zapięty i to mnie uspokoiło w siłowym holu. Mam go wreszcie na brzegu. Ma 48 cm. I jest strasznie gruby. Pewnie obżarty na „maxa”. Mika pstryka mi fotkę i mogę go wypuścić. Może jego dziadek pływa w pobliżu …

Przemek Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *