Majowy kleń

Wiosenny kleń (część 2)

Jeśli bym opisywał tą wyprawę tylko pod kontekstem reportażu to na pewno nazwał bym ją “Chytre Klenie”. Już dawno nie miałem takiego dnia, gdy przy tylu braniach wyjąłem tylko (aż) 3 klenie. Ale od początku…Jestem o świcie i o zgrozo nie widzę żadnej chmurki. Nie dobrze, bo kanałowe klenie nie lubią słońca, a gdy ono jest to się chowają wraz z pierwszymi promieniami słońca, które spowiją daną miejscówkę. Nie przebieram, więc w środkach i łowię ekspresowo. Pewny jestem słuszności dzisiejszego podejścia do łowienia, bo wyciągając wnioski z dwóch sezonów na Grand Union Canal śmiem stwierdzić, że tutejsze ryby można czytać jak z książki. Tylko potrzeba na to czasu i dużo cierpliwości.

Pierwszą miejscówką jest teren koło mostu tuż obok Westherts Golf Club. Odcinek płytki, ale ciekawy. Łowię na czuja… Nic mnie nie przekona dzisiaj do zmiany taktyki i sposobu łowienia. Nie ma chyba takiej rzeczy. Ale po głębszym przemyśleniu dochodzę do wniosku, że nie mogę być głupi i ślepy na niektóre oznaki braku zdecydowania u kleni. Dziwny dzień.

Na pierwszej miejscówce tracę kilka ryb. Nie mogę znaleźć sposobu na prawidłowe zacięcie kleni. Winy szukam w źle dobrany sprzęcie, za małym skupieniu. A może to taki po prostu dzień?? Widocznie tak. Nie mam żadnego stuprocentowego zacięcia. Klenie, które mi brały były w różnym przedziale wiekowym. Od dwudziestokilkucentymetrowego malca do prawie półmetrowych „prosiaków”. Na moich miejscówkach naprzeciwko The Grove Hotel nie poprawiam skuteczności i tracę przy zacięciu dwa spore klenie.

Jadę dalej… Staję na zakręcie i rozpoczynam Raczkiem Rebela. Kilka rzutów… Nic się nie dzieje… Zmiana na Rapalę Jointed Shad Rap JSR 04 SD.

Pierwszy rzut pod same korzenie. Tam, gdzie musi coś być. Było uderzenie!!! Ale pusto. Poprawiam metr obok. Kolejne!!! Pusto!!!! Pochylam głowę na znak zwątpienia i robię pięć minut przerwy na przeanalizowanie sytuacji i obmyślenie koncepcji na tych kilka kluczowych rzutów. Kleń nie bierze w nieskończoność, a jest duże prawdopodobieństwo, że brań już nie będzie. Pięć minut mija jak wieczność. Tymczasem siedziałem za krzakiem i wypatrywałem ruchu w wodzie. Ruchu wędkarskiej nadziei.

Ponawiam łowienie. Pierwszy rzut w lewo kilka metrów obok korzeni, przy podtopionej gałęzi. Mam strzał!!! I to jaki. Kleń szaleje. Nie jest duży, ale stawia zacięty opór. Kilak fajnych odjazdów i mam go w podbieraku. Delikatnie podnoszę go nad wodę i z troskliwością kładę na świeżej kwietniowej trawie.

Mierzę go i robię sobie z nim tradycyjnie zdjęcie. Miał 44 cm. Kolejny rzut i kolejna torpeda uderzają w moją Rapalkę. Tym razem kleń jest większy i mam co robić. Odległościówka gnie się pięknie w łuk, kołowrotek oddaje kilka metrów żyłki… Zawsze mam delikatnie ustawiony hamulec. Po chwili i ten „prosiak” kapituluje. Ten sam końcowy scenariusz i tak jak wszystkie klenie i ten odpływa na swoje rewiry. Miał 48 cm. Robię odwrót widząc zbliżającą się barkę.

Zaglądam jeszcze nad River Gade.  Rozpoczynam od mostu przy ujściu do Grand Union Canal. Spodziewam się tutaj klenia. Miałem nosa. Ładna sztuka bierze mi w kilku rzutach. Kilka pięknych odjazdów pod most. Ledwo udaje mi się go zatrzymać… Czasami mam wrażenie, że bierze mi łosoś, a nie kleń. Niektóre odjazdy są imponujące… Ten kleń schodzi mi przy podbieraku. Szkoda. Pędzę na mój dół. Branie kolejnego „prosiaka” mam dosłownie w przeciągu piętnastu minut. Walka w uwagi na silny nurt jest emocjonująca. Kleń zahaczony jest ledwo za skórkę i w ostateczności udaje mi się go pokonać. Miał 46 cm.

***

Szkoda siedzieć w domu mimo pięknej pogody. Jest naprawdę ciepło. Czasami mam wrażenie, że lato jest tuż, tuż. Na klenie wybieram się w krótki „portkach”. Pierwszy raz w roku. Pierwszy i nie ostatni zresztą. Jadąc nie przewiduję łowienia w kanale. W parku i w okolicach kanału jest głośno. Nie ma, więc sensu tutaj próbować. Skręcam na moście w lewo i ukrywam się nad River Gade, na swojej tajnej miejscówce.

Pierwsze rzuty wykonuję w pierwszym wejściu. Zapinam Raczka Rebela i próbuję naśladować prawdziwego raka uciekającego z nurtem rzeki. Siedzę w krzakach i w polaroidach obserwuję wodę. Chcę zobaczyć wreszcie ponad półmetrowego kloca, który będzie płynął za moją przynętą. Niestety raczek nie kusi kleni. Zmiana przynęty. Raczka zmieniam na Lake’a Dorado. Śmigam nim troszkę dalej na głębszą wodę i prowadzę przynętę z prądem, ale głębiej niż wcześniej. Kilka rzutów i mam wreszcie uderzenie klenia!!! Wziął w połowie długości miejscówki, gdzie dno szybko wypłyca się w moją stronę. Hol ze względy na delikatny kijek jest bardzo emocjonujący. Kilka pięknych odjazdów i mam go na brzegu.

Mierzy równe 45 cm. Wypuszczam go i przechodzę obok gdzie napływająca woda wymywa sporej głębokości dół. Są tutaj piękne półmetrowe klenie. Właśnie taka myśl motywuje mnie do większego skupienia. Lake’a zmieniam na Rapalę i szukam ryby przy dnie. Po długim czasie mam wreszcie branie. Kleń ostro huknął mi w przynętę i spływa szybko z prądem rzeki. Szczerze mówiąc ledwo co go zatrzymałem. A przy takiej akcji mój kij niebezpiecznie się wygiął po samą rękojeść. Opanowałem jednak sytuację i jeszcze ostro walczącego klenia podebrałem podbierakiem. Szybkie mierzenie, zdjęcie i mógł wrócić do wody. Miał 50 cm.

***

Zaspało mi się dzisiaj. Jestem trochę późno, bo o godzinie 6 rano. Obieram plan szybkiego obławiania pewnych stanowisk. Trochę przypomina mi to łowienie okoni na jeziorem zajezierskim. Niestety nie mam wyjścia. Mam mało czasu do pierwszych ruchów łodzi na kanale. Dojeżdżam na łowisko i staję na krótkim terenie do mostu koło Westherts Golf Club. Trochę to szalone rozwiązanie, bo ostatnio ten odcinek nie obdarzył mnie niczym szczególnym, ale wcześniejsze wyniki zachęcają do pozostania tutaj na choćby dwadzieścia minut. Startuje tuż przy bocznym progu i wędruję szybko łowiąc z marszu. Przynęty to oczywiście Raczek Rebel’a, Rapala Jointed Shad Rap 04 w naturalnym kolorze i Dorado Lake na wypadek obławiania płytkiej wody.

Dochodzę do mostu. Pierwszy rzut raczkiem i mam ostre huknięcie. Tnę, ale na marne. Mam dziwne przeczucie, że spóźniłem się o ten ułamek sekundy. Kolejny rzut i kolejne wyjście sporego klenia. Niestety znów pudłuję i pozostaje mi tylko liczyć tutaj na cud. Cud chyba się zdarza i w ostatnich minutach łowię średniego” trzydziestaka” , który daje mi satysfakcję.

– Czas poszukać większych klenie – myślę, z tym zamiarem zmieniam miejscówkę. Schodząc z mostu wędruję prostką. Obławiając teoretycznie ciekawe kanałowe miejscówki dochodzę w okolice drugiego mostu i przystaję przy ostatnim krzaku. Do agrafki zapinam moją superbroń, czyli Rapalę JSR 04SD i penetruję nią okolice dna w tym nieco głębszym łowisku. Nic się nie dzieje. Mam nieco płonne nadzieje. Zmieniam Rapalę na Raczka Rebela i podchodzę na sam koniec łowiska. Jest tu kilka wnęk w krzakach, które powinny trzymać klenie różnej maści.

Rzut pierwszy…

Mam wreszcie wyjście pięknego klenia. Wyłonił się prawie cały by połknąć moją przynętę. Stoję oniemiały całą sytuacją, bo wydarzenia potoczyły się tak szybko i tracę klenia kilka sekund po zacięciu. W trakcie zacięcia miałem wrażenie, że podciąłem zaczep. Kleń był piękny!

Kolejny rzut…

Mam drugie wyjście. Tym razem prawidłowo zaciąłem i mogę zacząć hol klenia, który jest bardzo silny. Kilka pięknych odjazdów i mogę go podebrać. To taki typowy gruby „czterdziestak”. Kolejnych kilka rzutów i mam trzecie w tym miejscu branie. Kleń jest troszkę większy i stawia w wodzie bardziej zacięty opór. Muszę trochę poczekać na szczęśliwy finał holu.

Po lądowaniu obowiązkowo robię mu zdjęcie. Więcej brań już nie było. Ale szczerze mówiąc i tak jestem bardzo zadowolony, bo to są pierwsze ryby z tej miejscówki.

Idę dalej. Dochodzę do kolejnej miejscówki, ale to miejsce przegrodzone jest długą łodzią, więc nie mam szans obłowienia tego miejsca. Jednak decyduję się na kilka minut prób w tym miejscu. Na daremnie. Postanawiam zmienić miejscówkę i udaję się na północ. Po drodze mijam The Grove Bridge. To co tam zobaczyłem niemal powaliło mnie z nóg. Dużo mówi się w Polsce o melioracji, poprawianiu przyrody, ale wyrywania drzew z kanału powinno być tutaj karygodne. Popsuto nie tylko doskonałe stanowisko wędkarskie, ale przed wszystkim doskonałe miejsce do rozrodu ryb. Ciekawy jestem. Kto jest odpowiedzialny za takie posunięcia i w ogóle kto wpadł na taki beznadziejny pomysł?? Mam nadzieję, że nie długo spotkam gospodarza wody i wypytam się o ta sprawę.

Odwiedzam zakręt. Ledwo pierwszy rzut pod korzenie i mam branie. Kleń jest silny, ale podchodzę do niego nonszalancko i szybko kończę hol. Fotka, mierzenie i do wody. Niech rośnie na prawdziwego” prosiaka”!!! Kolejne próba. Rzucam rapalę nieco w prawo. Tam, gdzie są podtopione gałęzie.

Mam wreszcie piękne „kopnięcie” i ładnego klenia na kiju. Hol jest piękny i emocjonujący. Ryba walczy zaciekle jak przystało na grubego klenia i nie odpuszcza, ani na moment.

Mam go wreszcie w podbieraku. Szybko rozkładam sprzęt fotograficzny i robię krótką sesję. Po czym wypuszczam półmetrowego lorbasa. Na tej miejscówce mam jeszcze jedno branie. Kleń był o wiele większy. Niestety nie miałem tym razem szczęścia. Grubas wypina mi się po minucie holu. Nawet go nie widziałem, więc nie mogę ocenić jego wielkości. Wędrując na północ zaglądam jeszcze w kilka naprawdę ciekawych miejscówek, ale wyniki są zerowe. Martwi mnie „studnia” na północy. Ostatniego „czterdziestaka” złowiłem tam w listopadzie 2007 roku. Wracam się… Zaglądam tradycyjnie na River Gade. Kilka pierwszych rzutów w okolicach ujścia do Grand Union Canal uświadamia mnie, że to nadal świetne łowisko. Kleń bierze w okolicy mostu i narobił mi dużo bigosu. Był naprawdę silny i przebiegły. Ta walkę wygrywam.

 „Prosiaka” wypuszczam i udaję się na kolejną miejscówkę, która obdarowuje mnie kolejnym „czterdziestakiem” …  Robi się już późno, więc pędzę czym prędzej na” dół”. Idąc podziwiam wiosenną aurę. Przedzieram się przez długie już pokrzywy, które są kilka razy bardziej jadowite od Polskich. Tym razem mam długie spodnie, więc uchodzę cało przy tej przeprawie. Co innego, gdy wybieram się w krótkich portkach!!! Zmieniam kołowrotek, zakładam plecionkę, dociążam woblera i penetruję okolice dna. Głębokość dochodzi do trzech metrów, więc liczę na grubą rybę. Niestety godzina łowienia nie przynosi zamierzonego rezultatu. Oby do następnego…

***

Maciek dobrze połowił wcześnie rano, więc postanawiam wyciągnąć go na wspólne wędkowanie. A może to i On mnie wyciągnął zachęcony porannym sukcesem?? Nie pamiętam dokładnie jak to było. Tak, czy inaczej. Jesteśmy umówienie na krzyżówce przy skręcie na Watford Underground. Maciek punktualnie podjeżdża po mnie i pędzimy przed siebie. Po kilkunastu minutach jazdy dojeżdżamy do Naszego parkingu nie opodal zjazdu na autostradę. Wysiadamy z samochodu i rozkładamy sprzęt. Jesteśmy dość wcześnie na łowisku, więc nie traktujemy tej wyprawy na Grand Union Canal zbytnio poważnie. Ta przechadzka ma być tylko treningiem, spotkaniem nad wodą, pogadanką o wszystkim i o niczym. Na kleniach rozmawia się nie tylko o kleniach, ale także o innych sprawach bliskich sercu każdego faceta.

Wracając do tematu… Na początku słucham Maćka i jego opowieści. Rano złowił okonia „czterdziestaka”, więc należy mu się ogólny szacunek. Taki okoń to nie byle kto. Schodzimy z mostu i wędrujemy w kierunku Kings Longley. Jest tutaj kilka ciekawych miejscówek, więc warto by było zacząć od jednej z nich i być może zapunktować jakimś „prosiakiem”. Zadanie jednak jest trudne.

Bank Holiday jest to taki czas kiedy nad wodę ściągają różne masy ludzi szukających odpoczynku. Osobiście nie lubię tego dnia i na dobrą sprawę zakopałbym się najlepiej w jakimś lesie. Najlepiej oczywiście w Borach Tucholskich. Docieramy na ciekawy odcinek graniczący z równoległym progiem wodnym. Jest tutaj wąsko, głęboko, a brzeg porośnięty jest obficie drzewami, krzakami, które owinięte są na domiar tego pnączami.

Tu musi być coś dużego. Stajemy i łowimy w ciszy. W efekcie z tego miejsca wyciągamy kilka małych kleni. Podejrzewam, że duży kleń jest do utrafienia wcześnie rano, kiedy jest cicho i spokojnie. Wędrujemy w okolice Abott Longley. Są tutaj piękne miejscówki. Widzę w wodzie podtopione pnie drzew, odkryte korzenie…

Próbuję… Po godzinie łowienia mam wreszcie branie klenia. Pięknie walczy, a ja mam jak zawsze radochę. Szybko go podbieram, robie fotkę, a następnie wypuszczam go na wolność. Maciek nie pozostaje dłużny.

Kilka rzutów w tym ciekawym terenie przynosi mu pięknego okonia, którego można podziwiać na zdjęciach. Garbus nie był zbyt waleczny, ale jego wielkość przysporzyła Nam wiele emocji. Czas na powrót, bo nie długo słońce zacznie zachodzić za linię horyzontu …

Parkujemy w okolicy The Grove Hotel i podążamy na południe w kierunku miejsca, o którym wielokrotnie opowiadałem Maćkowi. Powiem szczerze, że dawno już nie widziałem tak „podjaranego” kolegi, którego zabieram na jedno z najtajniejszych moich miejsc. Po drodze zaliczamy kilka miejscówek. Zero brań jest potwierdzeniem głośnego dnia, który dał się kleniom we znaki. Docieramy wreszcie na miejsce.

Maciek widział ten odcinek River Gade z daleka, ale za bardzo nie wiedział jak do niego dotrzeć. Pokazuję mu najciekawsze miejscówki obławiając je dokładnie.

Pierwszego klenia na tym odcinku dostaję pod kasztanowcem. Pięknie walczy i nie stawiając oporu wjeżdża do podbieraka. Szybko staram się go odhaczyć i robię mu fotkę. Następnie wypuszcza delikatnie do wody. Idziemy na dół…

Mówię Maćkowi jak obławiam ta miejscówkę i jakie ryby można tutaj złowić. Opowiadam o głębokości i jeszcze o kilku rzeczach. Do zachodu słońca mam cztery brania kleni i niestety wszystkie walki przegrywam. Były to ładne klenie, a jeden mimo mojego sprzeciwu wjechał mi w korzenie wierzby. Tracę przez to moją Rapalkę i odchodzę lekko zirytowany.

Maciek łowi na płytkiej wodzie i tropi jednego klenia, który nieostrożnie wpłynął na płytką prostkę. Jednak bezskutecznie. Wracając się już w kierunku Grand Union Canal zaglądamy jeszcze w okolice mostu i tam przy moście zacinam kolejnego klenia. Krótka walka i „prosiak” o długości 44 cm. kapituluje. Oby cała wiosna była podobna…

***

Kolejna poranna wyprawa nie napawa mnie optymizmem. Znowu ma być upalnie i znowu jest słonecznie. W/g statystyk, które sporządzam w dzienniku widać jak na dłoni, że słońce na Grand Union Canal to „zabójca” brań. Ale, czy tak będzie w rzeczywistości?? Sam nie wiem, bo wiele razy przekonałem się, że wszelkie statystyki robione przez wiele lat można sobie w t***k wsadzić. Myśląc tak rozpoczynam łowienie koło mostu. Mam nadzieję, że ta miejscówka wreszcie się przebudzi. Pewnie moje prośby nie będą wysłuchane, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że kleń tak po prostu wyniósł się z miejsc jeszcze miesiąc temu obleganych.

Niestety nie mam brań…

Wędruję, więc prostką i obławiam różne miejscówki licząc na brania. Jedyne branie mam wreszcie w miejscu, gdzie rozkwita pięknie ciekawe drzewo o nawie mi jeszcze nie znanej. Kleń jest gruby i stawia mi ostry opór w wodzie. Mam spore problemy, żeby toczyć z nim jednoznaczną walkę, ale po dwóch minutach przełamuję go i ląduję w podbieraku. Jest piękny. Ma ponad pięćdziesiąt centymetrów. Kładę go ostrożnie na miękkiej trawie i szybko rozkładam sprzęt fotograficzny. Odwracam się na moment od ryby, ściągam plecak, wyciągam kompakt, włączam go prawą ręką, lewą w tym samym czasie ustawiam plecak, który służy jako statyw, włączam funkcje w aparacie, stawiam go w tym samym miejscu co zawsze i odwracam się po moją zdobycz, żeby ją ostrożnie wziąć w ręce… Moje zdziwienie jest przednie, gdy w chwili odwracania się widzę klenia, który leży nie ruchomo na siatce podbieraka i w ułamku sekundy używając grubych mięśni grzbietu wyskakuje jak łosoś w powietrze!!! Oczywiście wpada do wody, a Ja klęczę w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem leżał mój gruby kleń robiąc minę kretyna.

Stało się, aczkolwiek czasami tak jest, a nie inaczej…

Wędruję dalej…

Kolejne miejscówki są puste. Zaglądam na moją „przystań” koło The Grove Hotel i tam mam kolejne branie. Tym razem kleń wziął pewnie i tym pewniej znalazł się w podbieraku. Zdjęcie to dowód na skuteczność moich poczynań. Wędrując wzdłuż brzegu kanału nie napotykam na brania kleni. Trochę mnie to dziwi, a po części może i nie dziwi. Jest maj, dzisiaj będzie upał i to być może stanowi pewna granice dobrego żerowania „prosiaków”.

Wracam się i zaglądam nad River Gade. Tradycyjnie łowię na początku na ujściowym odcinku. Po kilku rzutach. Mam ostre huknięcie, ale nie tnę. Nie wiem, dlaczego… Pewnie zamyśliłem się… Czasami się zdarza.

Kolejne rzuty i zero reakcji…

Przenoszę się pod kasztanowiec. Staję lekko w dole miejscówki i rzucam Rapalkę JSR04SD za nawis. Mam lekkie uderzenie… Poprawiam rzut i przy drugim podejściu mam ostrego kopa. Ryba szybko wybiera żyłkę ze szpuli i muszę się naprawdę postarać, żeby ją zatrzymać. Podkręcam hamulec i kontroluje sytuację. Przy brzegu muszę uważać na gałęzie. Kleń to drań i każdy sposób wykorzysta na uwolnienie się z potrzasku. Udaje mi się tym razem pokonać tak zacnego przeciwnika. Robię mu zdjęcie, mierzę go… 52 cm. Trzeciego klenia dnia zacinam pod samym nawisem. To takie typowy leniuch i nawet nie pokazał pazurków. Szybka fotka i wędruje do wody. Miał 46 cm. Przenoszę się na dół.  Z tym miejscem wiążę największe nadzieje.

Zmieniam kołowrotek. Podpinam do rękojeści moje ABU z plecionką o wytrzymałości 50lb (!!!) i rozpoczynam oranie dennej strefy łowiska moim ulubionym wobkem o nazwie Rapala JSR04SD. Przynętę dociążam oliwką 3 gr. pół metra przed przynętą. Oliwkę blokuje śruciną o masie 1 gr.

Dwa rzuty i mam dwa klenie!!! Hol matchówką zaopatrzoną w plecionkę stanowi duże wyzwanie i jest bardzo emocjonujące. Klenie holuję błyskawicznie. Mierzą odpowiednio 50 cm. i 51 cm. Są pięknie ubarwione, pięknie wyszły na zdjęciach. Co tu dużo mówić… Skromnie powiem tak trzymać!!!

***

Jakoś nie mogłem usiedzieć w domu. Mimo bardzo ciepłej pogody i na pewno tłoku nad wodą decyduję, że jadę. Nie lubię po południowo-wieczornych łowów. Jest głośno i przyroda nie ma w sobie tej tajemniczości co o świcie lub wczesnym rankiem. Ale jak zdecydowałem tak robię. Jadę wzdłuż kanału i wiem, że mam przechlapane. Jest dużo „gawiedzi” i ta „gawiedź” ma zamiar zabawiać swoje czworonożne stworzenia w wodzie. Sam sobie nagotowałem taki bałagan.

Skręcam nad River Gade i cierpię tą sytuację. Zawsze mogę zrobić odwrót i zawrócić do domu. Zostaję jednak i rozpoczynam łowienia u ujścia River Gade do Grand Union Canal. Zakładam Rapalę JSR04 i staram się łowić jak najbliżej dna. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że kleń przy takiej pogodzie i takim nasileniu ruchu może brać coś z powierzchni. Moje przewidywania sprawdziły się w dwustu procentach. Nie było brań przy powierzchni, ani też…

… przy dnie. Zaglądam na dół. Spotykam tam Maćka, który tez chyba się ukrył w tym miejscu by przetrwać ten trudny okres. Miał dzisiaj trzy klenie, więc może być zadowolony. Gadamy trochę i niestety Maciek musi już jechać. Jeszcze jakiś czas łowię na dole myśląc o jakimś cudzie. Obrabiam dno woblerami, ale bez efektu. O zachodzie słońca idę już na kanał.

Na początek trochę z lenistwa łowię na bezowocnym terenie koło mostu. Nie liczę na wyniki i tak jest w rzeczywistości. Pędzę na miejscówkę koło drugiego mostu. Zakładam raczka Rebela i próbuje. To już ostatnia szansa na klenia. Mam wreszcie branie. Klonek nie jest duży. Szybko podbieram go mokrą ręką i wypuszczam ostrożnie do wody. Nie ma jak świt…

COPYRIGHT ©Przemek Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *