Brzana na spinning

Wiosenny kleń (część 1)

Ociepliło się. Szkoda siedzieć w domu mimo tego, że to weekend i wypady popołudniowe są jakby to powiedzieć – nie na miejscu.

Decyduję. Jadę. Nie lubię popołudniowych wędkowań na G.U.C dlatego, bo złowienie czegoś konkretnego powyżej pól metra graniczy z cudem.  Ale jak już dojechałem to okazało się, że nie jest tak źle. Szybko rozkładam sprzęt, wybieram pierwszą przynętę i śmigam ją pod pierwsze podtopione krzaki. Tutaj są piękne klenie. W złych porach dnia „towarzystwo” chowa się głęboko w gałęziach i ani myśli wychylić głowę. Często zastanawiam się nad tym problemem i sposobem kuszenia takich kleni.

Na dzień dzisiejszy nic jednak nie jestem w stanie wymyślić. Jestem jednak pewien tego, że gdybym znalazł sposób na „schowane” klenie to w jednej chwili uzyskałbym dostęp do najgrubszych kleni.

Marzenia…

Mijam próg wodny równoległy do brzegu kanału i staje tu za nim. Woda jest jakby wyższa i z hukiem spada w dół wydając przy tym ciekawy i piękny odgłos. Prawie nic nie słyszę poza spadającą wodą. Do agrafki zapinam moja nowość. Rapala … to świetny wobler, kiedy zależy nam na szybkim zejściu przynęty tuż przy przeszkodzie w kierunku dna.

Pierwszy rzut. Wobler cicho upada na powierzchnię wody, tuż pod gałęziami krzaka. Szybkie sprowadzenie przynęty w okolice dna i mój kij rejestrują ostre huknięcie!!! Uwielbiam to. Kleń jest ładny i w oka mgnieniu wybiera mi kilka metrów żyłki płynąc w tylko swoje znane mu kryjówki. Zatrzymuję szpulę palcem i pompuję. Idzie… Jeszcze kilka odjazdów i mogę go podebrać. Szybkie mierzenie i jeszcze szybsze fotki. Wypuszczam go delikatnie do wody. Oglądam się w około… Nikt mnie nie widział…

***

Kolejny dzień eksperymentów. Mam kilka nowych przynęt prosto z USA, więc zapowiada się ciekawy okres. Dzisiaj cały czas będę testował raczka firmy Rebel i moje dwa nowe raczki amerykańskiej firmy MisterTwister. Raczek Rebela wydaje mi się ciekawszą przynętą nie tylko dzięki wyraźniejszemu wyglądowi, ale także ta praca w połączeniu z odpowiednim ruchem wędziska jest bardziej naturalna.

Raczki MisterTwister’a mimo ciekawego wyglądu nie posiadają takiej ciekawej pracy. Ruchy tej przynęty przypominają pracę typowego woblera o agresywnej akcji. Ale to nie znaczy, że nie będą skuteczne na klenie. A może i przeciwnie???

Na łowisku jestem o świcie. Mimo „blasku” księżyca i unoszącej się mgły nad wodą kanału czuję w kościach, że to nie będzie, aż taki ciekawy i łatwy dzień. Pierwsze rzuty wykonuję raczkiem M.T. o wściekłej agresywnej akcji i takich samych wręcz kolorach. To powinna być dobra taktyka na tak wczesna porę. Jest jeszcze dość ciemno, mało w wodzie widać, a taka praca zwabi klenie w większej odległości.

Łowię przed progiem wodnym i mimo braku brań nie martwię się. Przechodzę na druga stronę. Jest tutaj jedna z lepszych miejscówek i ryzykuję zaczynając raczkiem M.T. Nie ma brań. Zmieniam raczka na Rapalę Jointed Shad Rap JSR 04 SSD. To na razie mój tajniak na klenie. Do końca nie sprawdzony, ale skuteczny jak diabli. Nie mogę się doczekać wypadu nad jakąś bystrą pstrągową rzeczkę z głębokimi dołami. Mój teść Wiesiek namierzył taką jedną u niego w Borach Tucholskich. Obiecał, że mnie zabierze na mały rekonesans, więc wierzę mu na słowo i już grzeję rapalki do testu. Może tam siądzie mi jakiś „złoty” kleń?? Kto wie??

Rapala JSR nie sprowokowała żadnego z kleni. Próbuje, więc na raczka Rebela. To moja już kultowa przynęta. Wierzę w końcowy sukces tak bardzo, że po około piętnastu minutach daję spokój i idę na kolejne miejscówki. Staje kilkadziesiąt metrów dalej i łowię tylko i wyłącznie raczkiem Rebela. To ciekawa przynęta i warta jest upartych testów. Staram się rzucać jak najbliżej podtopionych krzaków. Co tam mówię – wręcz chciałbym, żeby przynęta wpadła pod same gałęzie!!! Mam pierwsze wyjście. Widze w polaroidach dokładnie akcję klenia. Wyszedł prostu z podtopionego krzaku i tuż przed przynętą zawrócił.

Zmieniam raczka na Rapalę JSR. Pierwszy rzut w tamto miejsce i mam ostre huknięcie w przynętę. Tnę, ale ryba w ułamku sekundy spina się. Na wodzie pojawia się sporej wielkości bełt. Był ładny. Następne brania mam kilka metrów dalej. W roli głównej wystąpił raczek Rebela, który systematycznie rośnie na moją przynętę no.1.  Na samym początku spinam dwa ładne czterdziestaki. Ponawiam rzuty mimo przeczucia, że powinienem odpuścić na 15-20 minut. Efekt jest pozytywny łowię dwa klenie 44 cm. i 45 cm. Są w dobrej kondycji i pięknie walczą. Lubię tą kleniową zawziętość!!!

Brania ustają, a mnie dopada lekki zawód. Zawsze tak mam jak opuszczam dobre miejsce. W duchu człowiek liczy na klenia powyżej sześćdziesięciu centymetrów, a tu biorą jak zawsze czterdziestki, które i tak mnie cieszą. Może kiedyś doczekam się swojego sześćdziesiątaka.

Jadę na północ. Po drodze spinam jednego ładnego klenia. Cwaniak siedzi pod jednym drzewem naprzeciwko The Grove Hotel i robi ze mnie matoła za każdym razem. Tym razem znowu wąchnął mojego Rebela i uciekł w korzenie. Następnym razem zjawię się po niego. Bierze zawsze tylko jeden raz, a zaciąć go jest szalenie trudno. Ciekawe jaki to on jest wielki???

Kolejne miejscówki i kolejne wzmagania. Zmiana przynęty goni kolejną zmianę, a efektów niestety nie ma. Czas wracać, bo robi się już późno… Po drodze zaglądam jeszcze w okolice mostu. Ruch nad kanałem rozgorzał w najlepsze. Jest piękny dzień, więc amatorów świeżego powietrza nie brakuje. Jak dobrze, że w Polsce nietrudno o ciszę i spokój… marzenia!!! Szybko rozkładam spinnera i zaczynam kolejną, ale szybką batalię…

– Kilka rzutów – mówię sobie – I daję już spokój. Tak jak pomyślałem tak zrobiłem. Kilka dobrych rzutów raczkiem Rebela i mam dwa piękne wyjścia co w efekcie zamieniam na dwa klenie 43 cm. i 45 cm. Fotki i jadę do domu…|

***

Jadę znowu o świcie i znowu jest bezchmurnie i mroźno jak na tą część Europy. To słowo znowu nie daje mi spokoju, bo jakby patrzeć inaczej z innego punktu widzenia słowo to może oznaczać coś dobrego, dla którego każdy wędkarz mógłby nie zmrużyć oka przez całą noc. Może „znowu” będą brać te duże??

Jadą piękną alejką w Cassiobury Park nie zauważam nikogo. Jest jeszcze wcześnie, ale za godzinę zacznie się już ruch. Będą biegać amatorzy cichego wypoczynku oraz spacerować osoby, które potrafią wstać o 6 by nie widzieć prawie nikogo. To taka ucieczka od codzienności… Dojeżdżam na łowisko. Wczoraj pisałem na GG z Maćkiem. Pisał o możliwości wspólnego łowienia, ale wypadło mi z głowy umawianie się i chyba wspólna wyprawa przepadła. Ostatnio Maciek ma dobre wyniki, więc może i mi coś się dostanie. Tak, czy inaczej jestem dobrej myśli.

Jestem na miejscu. Szybko rozkładam mojego Browninga i zapinam pierwszą lepszą przynętę. Nie zwracam uwagi na wybór wabika. Powód?? Świt rządzi się swoimi prawami i nie ma co przeginać z wyborem „super przynęty”. Nie ma brań. Mijam równoległy próg wodny i idę koło mostu w poszukiwaniu szczęścia. Zapinam raczka firmy Rebel i w drogę. Pierwsze rzuty wykonuję bardzo dokładnie. Przynęta upada blisko gałęzi. Mam dwa super wyjścia!!! Tnę za każdym razem zamaszyście, ale pudłuję. Szkoda, bo ryby były piękne. W pewnej chwili widzę znajomą sobie postać. Tak to Maciek. Dobrze, że miał nosa i mnie znalazł, bo dzięki niemu widzę piękne momenty.

Maciek ma swoje „złote” woblerki na klenie i w przeciągu piętnastu minut wymiata mi z pod krzaka dwa ładne klenie. Jestem pod wrażeniem wyczynu i w duchu doceniam jego kunszt. A jeszcze nie tak dawno zaczynał swoją przygodę z Grand Union i nie wiedział „co się z czym je”.

Teraz wie jakie obowiązuje tutejsze menu i wierzę, że pokaże mi co potrafi, a i Ja czegoś się jeszcze nauczę. Pozostaję jednak wierny swoim upodobaniom i na raczka łowię jedynego klenia na tym odcinku. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i wypuszczam zdobycz. Więcej brań już nie ma. Maciek musi wcześnie się urwać i powoli wraca już w stronę samochodu. Towarzysząc mu przenoszę się na następne miejscówki. Zaczyna padać śnieg. Trochę mnie to dziwi, bo grudzień jak i styczeń były miesiącami dość ciepłymi, a tu masz… w marcu jak w garncu. Dosłownie jak i w przenośni. Zatrzymuję się na chwilę naprzeciwko The Grove Hotel i próbuję.

Kilka rzutów i na moja Rapalę mam piekielnie silne uderzenie!!! Nawet nie tnę, bo nie mam szans na to. Kleń odjeżdża mi błyskawicznie pod podtopiony krzak i próbuje się wcisnąć w gałęzie. Zatrzymuję go siłą i odciągam jak najdalej od tamtego miejsca. Ciekawe, ile ma?? Na prawdę ostro walczy. Podciągam go w okolice podbieraka. Jeszcze kilka zrywów i mam go w środku. Robię sobie dwa zdjęcia. Mimo śnieżnej pogody wychodzą całkiem nieźle.

Idę dalej. Mijam kolejne miejscówki, które mogą przynieść mi upragnionego „złotego klenia”, ale wspomniane „złoto” nie chce brać. Trochę martwi mnie ta sytuacja. Jakoś nie widać „sześćdziesiątaków”. Może ich tu nie ma?? Czas pokaże…

***

Nic nie zapowiadało takiej pogody. Podczas oglądania zapowiedzi w telewizji nikt nie mówił o takich opadach śniegu. Cóż nikt nie jest jasnowidzem. Wyjeżdżając z domu nie miałem świadomości w co się pakuję. Nie padało, było w miarę fajnie. Dopiero w połowie drogi rozpadało się na dobre. Padał mokry ciężki śnieg, który przy moich skromnych zapasach odzieży odpornej na takie skutki doprowadził mnie do wstępnej ruiny. Jednak zamarzył mi się piękny kleń i zdjęcie z nim podczas takiej aury. Powiedziałem sobie w duchu, że nic nie odwiedzie mnie od wcześniejszego powrotu do ciepłego domu.

Łowię jak w transie i nie przebieram w środkach. Nie ma co kombinować i przybieram taktykę z zawodów spinningowych. Najeżdżam na pewną miejscówkę i pewna przynętą obławiam stanowiska, które muszą kryć w sobie ładne ryby. Docieram do mostu. Cały czas powtarzam scenariusz. Rebel, Dorado, Rapala, MisterTwister… Mam pierwsze wyjścia…

Mimo gęstego śniegu i założonych polaroidów widzę dokładnie owe ataki, ale zacięcie chytrych kleni w chwili, kiedy podchodzą pod powierzchnię w celu pochwycenia nie ruchomej sztucznej przynęty jest bardzo trudne.

Kolejne wyjście…Kleń wystrzelił prosto z pod krzaka, który daje mu solidne schronienie. Tnę… Wreszcie siedzi. Krótki hol uwieczniony jest pewnym podebraniem ryby i zdjęciem, które tak sobie dzisiaj wymarzyłem. Postanawiam zakończyć na dzisiaj łowienie. Z chorego faceta „baba” nie ma pożytku…

***

Trochę spóźniam się na poranne żarcie dużych kleni. Jestem nieco po świcie i tracę na pewno półgodziny łowienia co przy dobrym żerowaniu oznacza kilka brań. Trochę jestem z tego powodu nie zadowolony, ale można to odrobić i mam nadzieję, że Panowie i Panie mieszkający w łodziach nie zaczną szybko wypływać z kei.

Szybko przemierzam krótką linię brzegową mojego pewnego odcinka. Nie mam na razie brań, ale nie martwi mnie to. Dzisiaj na pewno będzie słonecznie, więc scenariusz może być z goła odmienny. Dochodzę do mostu. Mam nadzieję, że to miejsce znowu uratuje mi honor. Kilka rzutów Raczkiem Rebela i ma pierwsze wyjście. Tnę…

– A niech to… Chybiłem!!  –  ironicznie powiedziałem sobie to pod nosem.

Kolejny rzut. Tnę zamaszyście i mam klenia przez chwilę na haku. Dzisiaj przeprosiłem się z moją matchówką Abu Garcia 10’ i mam problemy ze sparowaniem pierwszego ataku. Druga ryba schodzi mi  po widowiskowych wyskoku. Prawie półmetrowy kleń podczas salta… Piękny widok. To było niestety ostatnie branie. Wspomniane salto i manewry jednej z łodzi skutecznie płoszą mi klenie z łowiska. Nie pozostało mi nic innego jak zmiana stanowiska i modlenie się w duszy i kolejne brania. Przechodzę przez most i łowię z marszu. Obławiam szybko dość dużą przestrzeń prostki, ale bez efektu. Z nadzieją poprawy odwiedzam kolejny krzak. Tym razem reguluję dokładniej hamulec kołowrotka i zwalniam mocnej sprzęgło. Zapinam Big Ant Rebela, czyli dużą Mrówkę i w drogę. Pierwszy rzut i mam ostrego kopa!!!

Kleń wybiera kilka metrów żyłki i nie ma zamiaru stanąć. Dobrze, że mam odległościówkę i duży zapas mocy w zestawie. Zatrzymuję go siłą, a ten w odpowiedzi robi dla mnie piękne salto. Na szczęście nie wypina mi się i mogę poskromić go podbierakiem w późniejszej części wydarzeń. Zdjęcie, mierzenie i wypuszczam godnego przeciwnika…

Kierując się na północ zaglądam jeszcze w kilka godnych uwagi miejsc, ale widząc zwiększający się ruch łodzi postanawiam zawrócić i kończyć już łowienie. Z nudów robię tych oto kilka fotek. Wracając w stronę domu zaglądam jeszcze na chwilę na rejon koło mostu i po kilku minutach wiem, że to już definitywnie koniec. Muszę przestawić się koniecznie na łowienie w soboty. W tym dniu więcej osób pracuje i ruch łodzi jest dużo mniejszy. To na pewno pomoże mi w lepszych wynikach.

W pewnej chwili przychodzi mi pomysł by spróbować swoich sił na odcinku River Gade koło pól golfowych. Jest to dość spokojny odcinek. Nikt praktycznie tam nie chodzi, bo miejsce leży na uboczu. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Nie mam nic do stracenia. Wiem, że jest jeszcze wcześnie i kleń nie wszedł jeszcze na całego do rzek, ale co tam. Nie zbiednieję od tego przecież…

Dojeżdżam na miejsce. Odcinek w dole sobie odpuszczam. Jest jeszcze zbyt mało liści na drzewach by kleń zatrzymał się tutaj.

Idę zobaczyć na mój ulubiony dół. Idąc w to miejsce obserwuję bacznie wodę w polaroidach i mam nadzieję, że coś wypatrzę. Niestety nic nie widzę, ale nie zrażam się tym i podkradam się pod wierzbę porastającą brzeg rynny. Widziałem klenia!!! Tak, widziałem go dokładnie. Nie był duży, ale widząc mnie czmychnął w korzenie.

Zapinam do agrafki Rapalę i próbuję. Kilka dobrych rzutów pod sam drugi brzeg… Sprowadzam woblera w okolicę dna… Mam ostre trzepnięcie w samym dole. Kleń płynie z nurtem i mam spore problemy by go zatrzymać. Udaje mi się opanować sytuację i zaczynam pompować. Idzie ciężko i na domiar złego próbuje ukryć się w korzeniach pode mną. Udaje mi się go podciągnąć siłą w okolice podbieraka i jest mój. Robię mu zdjęcie, mierzę go. Mam 48 cm.

Kolejny rzut… Mam!!! Tak to na pewno jeszcze większy kleń. Wziął w samych korzeniach i tak jak poprzednik spływa szybko w dół rzeki. Zatrzymuję go siłą i zaczynam hol, który uwieczniony jest skutecznym podebraniem. Zdjęcie i do wody… Grubasek miał równe 50 cm…

***

Jest pięknie… Nie przesadzam. Taka pogoda nie trafia się często. Jest pochmurnie, ciepło w granicach 10’C i w powietrzu wisi opcja deszczu. Chociaż sam nie wiem, czy będzie mi on, aż tak potrzebny?? Nie zdążyłem dzisiaj na świt, „ostatni pociąg” już dawno odjechał, więc ratuję sytuację jak mogę i zmieniam taktykę po dotarciu na łowisko. Taktyka wojny błyskawicznej opisana kilka lat temu w Wędkarskim Świecie przy okazji połowów szczupaków na nie znanych sobie wodach musi się sprawdzić dzisiaj. Pewnie wydaje się dziwne to co piszę, ale zamierzenia kombinuję nad wodą, a tekst po głębszych przemyśleniach. Wnioski nasuwają się same.

Po wypakowaniu sprzętu i rozłożeniu go w pozycję bojową sięgam do pudełka. Mam w nim mnogość tego co nazywam „wabikami”. Tak, czy siak większość ma już na koncie pięknego klenia, więc jest w czym wybierać.

Raczek Rebela to jest ten pierwszy as, którego postanawiam zapiąć do agrafki. Potem kolej na Lake’a Dorado, a na sam koniec Rapala… Schodziłbym z tej miejscówki pobity jak bokser, gdyby nie Big Ant Rebela. Szczupak wziął pod samymi nogami i nieźle mnie zaskoczył robiąc piękne salto. Nie wyjmuję go z wody. Odhaczam go delikatnie w jego naturalnym środowisku i zmieniam posłusznie miejscówkę licząc na piękne brania. Nadzieja matką głupców…
… czasami mam taką nadzieję i wypala.

Czyżbym mógł dołączyć do grona panów na literę G??  Na następne brania nie czekam długo. Po piękne spalonych dwóch braniach pięknych kleni przychodzi moment skupienia i tnę grubego trzydziestaka. Hol jest szybki i uwieczniony szybkim podebraniem dobrze zapiętej ryby. Klenia szybko wypuszczam i zmieniam przynęty jak w kalejdoskopie. Kolejny kleń melduję się na woblerze chwilę później. Miał 41 cm. Brania się skończyły, jak nożem uciął. Jeszcze na sam koniec zacinam kolejnego zębatego, którego muszę podebrać, by móc go odhaczyć.

Robię sobie z nim zdjęcie i delikatnie wypuszczam. Trochę dziwi mnie mała ilość kleniowych brań na tamtym odcinku, więc postanawiam obłowić prostkę za mostem. Jest tutaj bardzo płytko, ale to nie zniechęca mnie. Brzeg najeżony jest podtopionymi krzakami. Są one potencjalną miejscówką grubych kleni. Napisałem potencjalną, ale nie pewną. Obłowiłem kilka set metrów brzegu i niestety nie mam kontaktu z niczym żywym.

To trochę taki dziwny odcinek. Nigdy nie miałem tutaj żadnych efektów. Nawet łowiąc odległościówką nie mogłem dobrze połowić. Dochodzę do drugiego mostu.

Zwęża się tutaj dość znacznie i wraz z zwężeniem rośnie głębokość łowiska. Zakrzaczony drugi brzeg wzbudza we mnie nadzieje. Sięgam po większe przynęty. Rapala 5 cm., Żabki Mannsa to podstawa na tej miejscówce. Łowię przy dnie i nie mam nawet na myśli by wyjść ku powierzchni.

Coś mi podbiło przynętę. Nie wiem co to było. Miałem wrażenie, że przez chwilę mimo zwijania żyłki straciłem przynętę z agrafki. Takiego czegoś tutaj jeszcze nie poczułem. Szybko ponawiam rzuty, ale już nie przezywam olśnienia. Wrócę tutaj w przyszły weekend. Nawet, jeśli będzie lać.

Naprzeciwko The Grove Hotel nie mylę się w założeniach, że ten odcinek posiada wielki potencjał. Na początku łowię tradycyjnie na Gig Ant techniką na czuja obserwując powierzchnię wody w polaroidach. Niestety nie widzę żadnego ruchu w okolicy przynęty. Kusi mnie by spróbować na Rapalę. Próbuje. Efekt jest zadziwiający. Łowię dwa klenie w kilku rzutach. Mierzą odpowiednio 42 cm. i 46 cm.

Zwłaszcza ten drugi prosiak narobił mi bigosu w wodzie i o szybkim holu nie mogło być mowy. Dawno już nie spotkałem tak silnego klenia. Pędzę za most. Łowię szybko, bo nie chcę przeżyć rozczarowania u ujrzeć słonka między chmurami. Półmetrowy kleń uderzył mi przy samych krzakach na Rapalę. Walka była przednia. Prosiak odpływał na świszczącym hamulcu i próbował znaleźć jakąś przeszkodę w dnie, a potem pod moim brzegiem. Miałem tym razem szczęście i pewnie go lądowałem podbierakiem. Mierzył 50 cm. Czas wracać…

Wracając się mam na myśli powrót do domu. Dzisiejszy dzień był świetny. Miałem trochę brań. Były emocje. Jestem zadowolony. Jednak postanowiłem zajrzeć nad River Gade. Mam tutaj swoje tajne rewiry i przez nikogo niepokojony mogę łowić w ciszy i spokoju. Na początek obławiam most Raczkiem Rebela. Mam dobre światło i widzę wodę pod mostem.

Lubię takie widoki. Kleń wyskakuję spod mostu i widzę to jak na zwolnionym filmie. Widok zapiera dech w piersiach i chciało by się powiedzieć – Jeszcze!!! Hol jest krótki i dynamiczny. Prosiaka podbieram podbierakiem i po zdjęciu wypuszczam. Miał 47 cm. Nie łowię jeszcze pod kasztanowcami, bo nie ma jeszcze za bardzo liści, a to jest ważne przy połowie tej ryby z pod nawisów. Pędzę na moją tajną miejscówkę. Od razu zapinam Rapalę i penetruję głęboki dół i wypłycenie tuż za nim. Mam strzał w kij. To na pewno kolejny kleń. Niestety nie jest duży, a marzenia o sześćdziesiątaku topnieją z każdym miesiącem. Szybki hol uwieczniony jest pewnym lądowaniem ryby. Fotka i do wody. Miał 48 cm. Kolejny rzut. Wobler idzie przy samym dnie i powiem więcej – ryje w nim bruzdy. Mam potężne branie!!! Tnę zamaszyście. Stoi w miejscu!!! Pompuję… Idzie, ale bardzo powoli.

Odpompowuję rybę do siebie w granicach kilku metrów, a z kolei ona odpływa szybko w swoje królestwo. Czyżby brzana. Ta, która zerwała mi „szesnastkę” w zeszłym roku?? Teraz mam „dwudziestkę” i odłegłościówkę. Jest realna szansa na zwycięstwo. Znowu pompuję. Wychodzi wreszcie do powierzchni. Tak to prawdziwa miedziana brzana!! Jeszcze kilka krótkich odjazdów i ląduję ją z problemem podbierakiem.

Nie oglądam jej prawie w ogóle. Mierzę szybko i robię kilka fotek.  Potem ostrożnie wypuszczam. Wypuszczając ją trzymam ją za ogon. Brzana leży mi na dłoni i przez dłuższą chwilę oddycha. Potem odpływa w głębię. Miała 70 cm.

COPYRIGHT ©Przemek Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *